"...Zamiast iść dalej pod kasztan, pułkownik Aureliano Buendia także poszedł do drzwi na ulicę i zmieszał się z tłumem obserwującym pochód. Zobaczył ubraną w złociste szaty kobietę na karku słonia. Zobaczył smutnego dromadera, zobaczył niedźwiedzia w stroju Holenderki uderzającego łyżką w rondel w takt muzyki. Zobaczył linoskoczków wykonujących akrobatyczne popisy na końcu pochodu i jeszcze raz spojrzał w twarz swojej żałosnej samotności, kiedy wszyscy przeszli i została tylko smuga światła na ulicy i powietrze pełne fruwających mrówek, i kilku gapiów spoglądających w przepaść niepewności. Wtedy poszedł pod kasztan, myśląc o cyrku, i siusiając próbował dalej myśleć o cyrku, ale już nie odnalazł wspomnienia. Wtulił głowę w ramiona jak kurczak i znieruchomiał z czołem opartym o pień kasztana. Rodzina nie wiedziała o niczym do następnego dnia, do jedenastej rano, kiedy Santa Sofia de la Piedad poszła wyrzucić śmieci na koniec podwórza i uwagę jej zwróciły kołujące sępy..."
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 1999, s. 285
Uwielbiam, uwielbiam, matulu jak uwielbiam. Od tej książki zaczęła się moja miłość do Marqueza i literatury iberoamerykańskiej. Oj i ten realizm magiczny - miodzio!
OdpowiedzUsuńpo tej lekturze też sięgnęłam po resztę książek Marqueza, ale najbardziej lubię właśnie tę i "Miłość w czasach zarazy" i jedno krótkie opowiadanko, nie pamiętam teraz tytułu- w którym świeżo upieczona mężatka umiera z powodu krwotoku.
OdpowiedzUsuń