sobota, 24 marca 2012

Niesamowite opowieści kolejowe, czy dwa słowa o Stefanie Grabińskim

Chyba niemal każdy  zetknął się z twórczością Edgara Allana Poe (jeśli nie, to pewnie o nim  chociaż słyszał). I fajnie, bo opowiadania Edgara są niesamowite. Kiedyś, wertując gazetowe wydanie zbioru opowiadań fantastycznych (wydane w biednych latach 80. - stąd papier gazetowy), natknęłam się na niesamowite opowiadanie niejakiego Stefana Grabińskiego. To było to! ten dreszczyk, który się czuje, gdy czyta się coś akuratnego,w sam raz pasującego, korespondującego z naszym stanem ducha! I tak zaczęłam poszukiwać czegoś więcej. Miałam szczęście, bo jakoś zaraz po moim odkryciu, wydany został zbiór opowiadań pt. "Demon ruchu" - pierwsze pełne wydanie od 1922 r. "Demon..." to zbiór niesamowitych opowiadań poświęconych kolei, akcja niemal każdego z nich rozgrywa się w pociągu, często opowiadania kończą się okropnymi karambolami, pojawiają się pociągi - widma, tory - widma, tajemnice czwartego wymiaru, głucha przestrzeń...Niesamowitość jego opowiadań porównywana jest do niesamowitości Mistrza Edgara. I tak jest. Opowiadania Grabińskiego -  żeby wczuć się w atmosferę, w ten pęd pociągu - czytałam, a jakże! podczas podróży pociągiem (tak jak twórczość Lovecrafta - do tej pory z Lovecraftem kojarzą mi się góry i hałdy wałbrzyskie...). Fanom niesamowitości, opowieści grozy bardzo polecam Grabińskiego!


A teraz cytat z jednego opowiadania:

"...W myśli przesuwały się kolejno wypłowiałe obrazy wspomnień, które poprzedziły...t o. Jakiś huk, łomot, jakiś nagły, niwelujący wszystkie wrażenia i świadomość udar...
- Katastrofa ! - zamajaczyło niewyraźnie. Spojrzał uważnie po sobie, powiódł ręka po twarzy, po czole - nic! Ani kropli krwi, żadnego bólu. - Cogito - ergo sum! - zawyrokował wreszcie.
Przyszła ochota przejścia się po przedziale. Opuścił miejsce, podniósł nogę i ...zawisnął parę cali nad podłogą.
- Tam do licha! - mruknął zdumiony. - Straciłem ciężar właściwy czy co? Czuję się lekki jak pióro..."

Ostatnio odkryłam stronę wielkiego fana twórczości Stefana Grabińskiego - pozwolę sobie na podanie do niej linka: http://stefangrabinski.prv.pl/
Odkryłam też, że "Demon ruchu" został wydany przez Zysk i S-kę w 2011 r. ( tu link) - nie znam tego zbioru i zastanawiam się czy ma taką samą zawartość co wydanie, które mam w domu. Liczba stron nowego wydania mnie zastanawia, coś dużo ich...W zbiorze z 1999 r. jest trzynaście opowiadań plus fajne kolaże Pawła Dunina - Wąsowicza.


Stefan Grabiński, Ślepy tor [w:] Demon ruchu, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 1999, s. 108

czwartek, 15 marca 2012

Z internetu do księgarni, czyli "Jędrne kaktusy"

Jakiś czas temu zetknęłam się z bardzo pozytywnymi opiniami innych matek - internautek na temat "Jędrnych kaktusów" oraz "Ballady o chaosiku" niejakiego Wawrzyńca Prusky'ego.  Cóż pozostało? Zapoznałam się, ba, nawet i nabyłam "Balladę o chaosiku" (która zresztą wędruje po zadziecionych znajomych), dwa słowa o "Balladzie..." już na blogu z siebie wyplułam. Obie pozycje oparte  są na blogu prowadzonego przez WP (to pseudonim blogera, szukajcie a znajdziecie, po pseudonimie traficie...) , w którym dominuje, to co najbardziej absorbuje chyba autora, czyli ojcostwo. 
WP w "Jędrnych kaktusach" zabawnie opisuje codzienne perypetie rodziny (2+1, potem 2+2) z punktu widzenia ojca. Nie jest słitaśnie, ani nazbyt  poważnie. Ot, normalnie (odnotowuję w naszym stadle podobne podejście do rodzicielstwa). Bardzo polecam zadziecionym parom -  zwłaszcza tym, którzy być może obawiają się rodzicielstwa. Przy lekturze "Jędrnych kaktusów" kilka razy zarykiwałam się ze śmiechu (co powodowało nerwowe drgawki u śpiących dzieci, bo czytam nocami), a jeden fragment - o pobycie dziecka w szpitalu w związku z rotawirusem - bardzo mnie wzruszył. Świetnie napisane przez faceta - ojca. Ach, w obu książkach bohaterowie mają fajne pseudonimy:
Wawrzyniec Prusky - ojciec
MŻonka - żona
Dziedzic - synek
Potomka - córka
Jeszcze jedna przyjemna rzecz związana z "Kaktusami"- książka ta w księgarni Matras, którą nawiedziłam parę dni temu, miała niebywałą cenę: 2 zł :)

  


Wawrzyniec Prusky, Jędrne kaktusy, Zysk i S-ka, 2007

sobota, 10 marca 2012

Fajnie było być młodym, czyli co mi niegdyś w duszy grało

Dzisiaj będzie trochę  o muzyce i o dawnych czasach - ale będą książki, a jakże! Jakoś u schyłku podstawówki (w moich czasach szkoła podstawowa liczyła 8 klas) zaczęłam interesować się muzyką. Dzięki tacie poznałam Black Sabbath, Led Zeppelin czy Deep Purple, a potem już poszło! Otrzymywałam już kieszonkowe, które akurat wystarczyło na kupno miesięcznika "Tylko rock" (obecny tytuł  "Teraz rock") i jednej lub dwóch kaset magnetofonowych z nagraniami ulubionych wykonawców. W liceum  zaczęłam słuchać nocnej muzycznej  audycji (o rocku progresywnym) prowadzonej przez Piotra Kosińskiego w RMF FM, nadawanej o północy w niedzielę, co skutkowało totalnym niewyspaniem w poniedziałkowy poranek :)  Pamiętam, że audycja pt. "Rock malowany fantazją" rozpoczynała się jakimś chyba czeskim utworem o wronie??("Leti, leti wrana" czy jakoś tak). Kiedyś nie było internetu (może i był gdzieniegdzie w Polsce, ale dostępu nie miałam) i taka audycja to było coś! Byłam wtedy  już dumną i bladą posiadaczką magnetofonu z cd  i zaczęłam zbierać albumy ulubionych wykonawców na  płytach kompaktowych. Każda szkolna wycieczka do większego miasta oznaczała dla mnie  buszowanie w sklepach muzycznych i księgarniach. Właśnie wtedy kupiłam poniższe biografie muzyczne (wydane przez Rock Serwis wspomnianego Piotra Kosińskiego, za wyjątkiem "Młota Bogów"):


Zaczęłam też interesować się historią muzyki rozrywkowej, ale z silnym ukierunkowaniem na rock - zaczęło się zbieranie encyklopedii muzycznych (byłaby fotka, ale zdaje się, że karton  z encyklopediami jest już w ruderii...)
Druga połowa lat 90. XX w. to były dla mnie czasy pierwszych tzw. glanów, noszenie za wielkich flanelowych, kraciastych koszul, bywanie (bo zdarzało się to nieczęsto) na koncertach rockowych organizowanych w MDK w Zgorzelcu, na przeglądach lokalnych zespołów rockowych w Jeleniej Górze ("Liga rocka" chyba nazywała się ta impreza) i na niezapomnianym koncercie Black Sabbath we Wrocławiu na Stadionie Ślęży (wrzesień '95), supportowanym przez Tiamat (właśnie promowali "Wildhoney"...). Wraz z przyjaciółką dorwałyśmy się kiedyś do szkolnej radioli - pamiętam, że w kółko puszczałyśmy utwór "In The Army Now" Status Quo - chyba wszyscy mieli nas dość...:). Pamiętam, że zawsze czekałam z niecierpliwością na kolejny numer "Tylko rocka" z kapitalnymi felietonami Tomka Beksińskiego. Potem powoli wszystko się zmieniło...
Teraz czasy są inne - informacje o zespołach, trasach koncertowych można znaleźć w sieci, można oglądać teledyski (pamiętam jak przywierałam do telewizorni u wujostwa, oglądając MTV, jeszcze na Polonii bywały fajne teledyski - tak poznałam np. Primusa ), nie ma problemu z wyjazdem na koncerty zagraniczne czy festiwale. Co nie znaczy, że jeżdżę. Nie ciągnie mnie zupełnie. Czyżby syndrom zramolenia ?
A na koniec muzyczny akcent - rodzaj nieformalnego hymnu mojego pokolenia (na wielu  imprezach ten utwór królował): dzieci

p.s. właśnie niedawno wróciłam z rekonesansu piwnicznego, okazuje się, że treści wielu książek...nie pamiętam! i tym sposobem odkryłam, że mam co czytać :)