czwartek, 30 czerwca 2011

Aleksandra Sawicka, Dagny Juel Przybyszewska. Fakty i legendy



"... Po ślubie Stanisław Przybyszewski przeprowadził się na stałe na Unterbaumstrasse 2, by po kilku tygodniach wspólnie z Dagny wynająć mieszkanie na Luisenstrasse 6; wkrótce miało ono zasłynąć jako salon literacki Przybyszewskich. Julius Meier-Graefe opisywał spotkania w tym mieszkaniu w swoich wspomnieniach: " Na Luisenstrasse, Berlin N, mniej więcej  połowie ulicy, po lewej stronie, patrząc od centrum, na parterze paliła się przez całą noc czerwona lampa naftowa. Zwisała na przewodzie prosto z sufitu, abażur zaś wokół szkła zrobiony był z czerwonego papieru.[...] On był Polakiem, który ani słowa nie mówił po polsku [sic!] i pisał po niemiecku odważne wiersze. Nazywano go Stachu. Ona była Norweżką, bardzo szczupłą, o kształtach Madonny z trecenta i śmiechu, który doprowadzał mężczyzn do szaleństwa. Nazywała się Ducha i piła absynt, nie upijając się. Umeblowanie było proste i skromne.-Na środku stół i dwa krzesła, pod ścianą, ukryte za parawanem, dwa łóżka. przy ścianie stało małe pianino, ważny instrument..."

"...Wygnanie i rozłąka ze Stachem powoli dobiegły końca. Wydawało się, że Przybyszewscy będą w stanie rozpocząć nowe wspólne życie. Zanim jednak miało to nastąpić, Dagny przeżyła swoją małą chwilę triumfu literackiego: w 11 roczniku pisma "Samtidem" za rok 1900 ukazały się jej utwory poetyckie prozą. Może to właśnie sprawiło, że gdy 3 grudnia w Kongsvinger odbywał się spis ludności, Dagny w rubryce "zawód" zdecydowała się (po uprzednim wpisaniu słowa "brak" ) podać "literat". Dopiero teraz odważyła się traktować samą siebie jako pisarkę..."


Aleksandra Sawicka, Dagny Juel Przybyszewska. Fakty i legendy, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2006, s. 55-56, 130

wtorek, 28 czerwca 2011

Vladimir Nabokov, Król, dama, walet


O prozie Nabokova można dużo i długo pisać. I oczywiście piszą o nim różne mądre osoby, mające w małym paluszku i historię literatury, i  ogóle wiedzę, i giętki  do tego język. To, co najbardziej lubię w powieściach Vladimira jest poniżej. Esencja. Panie i panowie!Zapraszam gorąco do stolika karcianego!



 "...Tego ranka, jak było to uzgodnione, Dreyer złożył wizytę w sklepie i przedstawił Franza panu Piffke. Piffke był krzepkim, pełnym godności i doskonale ubranym mężczyzną. Miał jasne rzęsy, cerę w kolorze skóry dziecka, profil, który roztropnie zatrzymał się w połowie drogi między człowiekiem a imbrykiem, i brylant bynajmniej nie czystej wody na małym palcu. Wobec Franza, siostrzeńca szefa, czuł pewien respekt, a Franz z zazdrością i przerażeniem obserwował architektoniczną doskonałość kantów jego spodni i przejrzystą chusteczkę, wyzierającą z kieszonki na piersi..."

"...Postępując zgodnie z delikatnie formułowanymi sugestiami nieskazitelnego Piffke, Franz wdrożył się w sybaryckie zasady higieny osobistej. Mył teraz nogi przynajmniej dwa razy w tygodniu i zmieniał wykrochmalony kołnierzyk praktycznie codziennie. Co wieczór szczotkował garnitur i pastował buty. Używał najróżniejszego rodzaju płynów kosmetycznych, pachnących wiosennymi kwiatami i Piffkem. Niemal nigdy nie opuszczał sobotniej kąpieli. Wkładał czystą koszulę każdej środy i niedzieli. Dbał o to, żeby zmieniać ciepłe kalesony i podkoszulek przynajmniej raz na dziesięć dni. Jakże wstrząśnięta byłaby matka-pomyślał-gdyby zobaczyła jego rachunki z pralni!..."


Vladimir Nabokov, Król, dama, walet, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 2004, s. 89, 92

sobota, 25 czerwca 2011

Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności



"...Zamiast iść dalej pod kasztan, pułkownik Aureliano Buendia także poszedł do drzwi na ulicę i zmieszał się z tłumem obserwującym pochód. Zobaczył ubraną w złociste szaty kobietę na karku słonia. Zobaczył smutnego dromadera, zobaczył niedźwiedzia w stroju Holenderki uderzającego łyżką w rondel w takt muzyki. Zobaczył linoskoczków wykonujących akrobatyczne popisy na końcu pochodu i jeszcze raz spojrzał w twarz swojej żałosnej samotności, kiedy wszyscy przeszli i została tylko smuga światła na ulicy i powietrze pełne fruwających mrówek, i kilku gapiów spoglądających w przepaść niepewności. Wtedy poszedł pod kasztan, myśląc o cyrku, i siusiając próbował dalej myśleć o cyrku, ale już nie odnalazł wspomnienia. Wtulił głowę w ramiona jak kurczak i znieruchomiał z czołem opartym o pień kasztana. Rodzina nie wiedziała o niczym do następnego dnia, do jedenastej rano, kiedy Santa Sofia de la Piedad poszła wyrzucić śmieci na koniec podwórza i uwagę jej zwróciły kołujące sępy..."

Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 1999, s. 285

piątek, 24 czerwca 2011

dla Mamyeli :)


Mamoeli, trochę Hermanna jest do czytania :) tu na półce jest niemal wszystko, co wyszło na polskim rynku wydawniczym  w ostatnich latach, może parę tytułów mi ostatnio umknęło...

Hermann Hesse, Moja wiara




"Nieczyste i zniekształcające jest pożądliwe spojrzenie. Wtedy dopiero, gdy niczego nie pożądamy, wtedy dopiero, gdy nasze patrzenie staje się czystą kontemplacją - dopiero wtedy otwiera się przed nami dusza rzeczy - piękno. Gdy oglądam las, który chcę kupić, wydzierżawić, wyciąć, w którym chcę polować - las, który chcę obciążyć hipoteką - wtedy nie las widzę, lecz jedynie jego odniesienia do mego pożądania, do moich planów i starań : jego odniesienia do mojej sakiewki. Wtedy to las jest drewnem, jest młody lub stary, zdrowy lub chory. Gdy jednak niczego nie chcę od lasu, gdy jedynie "bezmyślnie" zapuszczam wzrok w zielony matecznik - wtedy dopiero jest on lasem, naturą i roślinnością: wtedy jest piękny..."


Hermann Hesse, O duszy [w:] Moja wiara, Wydawnictwo KR, 1993, s.7

czwartek, 23 czerwca 2011

David Lynch, Widzę siebie. Z reżyserem rozmawia Chris Rodley

  
"...Innym nienaturalistycznym fragmentem Blue Velvet jest początkowa sekwencja: nieprawdopodobnie niebieskie niebo, dziewiczo białe ogrodzenie, czerwieńsze od czerwieni kwiaty itp., a obok ciemny, wilgotny świat walczących ze sobą owadów, istniejący poniżej olśniewająco zielonych trawników.
Taka właśnie jest dla mnie Ameryka. Życie ma w sobie coś bardzo niewinnego i naiwnego, ale jest w nim także strach i zepsucie. Jest wszystko. Blue Velvet to bardzo amerykański film. Jego obrazy są zainspirowane moim dzieciństwem, spędzonym w Spokane w stanie Washington..."

"...Domyślam się, że obsadzenie roli Laury Palmer miało zasadnicze znaczenie. Musiała doskonale pasować do roli, bo wszystko skupia się wokół niej. A jednocześnie ma być przede wszystkim ciałem ! Nieobecnym centrum.
Zgadza się. Znaleźliśmy ją dzięki fotografii. Wiedzieliśmy, że będziemy filmować w Seattle, a ponieważ dziewczyna nie wypowiadała żadnych kwestii i była po prostu martwa, nie zamierzaliśmy zatrudniać aktorki z LA, zapewniać jej wyżywienia i mieszkania, płacić za dniówki i tak dalej - tylko po to, żeby zagrała martwą dziewczynę. Musiała więc pochodzić z Seattle. Przejrzałem dużo, dużo zdjęć i nagle: bingo! Oto leżało przede mną zdjęcie - i czułem, że to było to. No i przyszła do nas Sheryl Lee, ale nie wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciu. Gdy czasem widzisz czyjeś zdjęcie, wpadasz w rodzaj letargu - a potem, kiedy patrzysz na tę osobę, twój sen umyka. Ale ten sen wciąż był żywy. Zacząłem tłumaczyć Sheryl, że zamierzam zanurzyć ją w szarym barwniku i że będzie musiała leżeć martwa na brzegu. Zgodziła się..."

David Lynch, Widzę siebie. Z reżyserem rozmawia Chris Rodley, Wydawnictwo Znak, 1999, s. 191, 234-235

Marian Bielicki, Opowieści Szidikura. Bajki tybetańskie


Ta książka to moje dzieciństwo. Gdy już w miarę sprawnie czytałam, tato opowiedział mi o niej, a potem mi ją dał.  Ta książka to zbiór jednych z piękniejszych bajek, jakie w życiu przeczytałam. Każda bajka ma morał, nie są straszne jak Andersena czy braci Grimm. Często do niej wracałam i chyba niedługo zacznę czytać synowi - dowie się z niej, m.in. dlaczego w Tybecie pije się herbatę z solą :)
Poniżej przytaczam najkrótszą chyba bajkę i wyjątkowo bohaterami nie są ludzie.

"W bliskim sąsiedztwie żyły dwa stada małp. Każde z nich liczyło pięćset sztuk i każde miało swego wodza, którego zadaniem było prowadzić jej na polowanie, dbać o to, by nie cierpiały głodu i nie padały łupem dzikich zwierząt.
Pewnego razu jedno ze stad wyruszyło na poszukiwanie jadła. Po długiej wędrówce, opodal położonej na wzgórzu wioski, małpy dostrzegły rozłożyste drzewo, którego gałęzie uginały się pod ciężarem dorodnych, napęczniałych od soku, smakowicie pachnących owoców. Ucieszyły sie małpy i zawołały do wodza:
 - Spójrz, ty, który nam przewodzisz. Jakże rozłożyste są konary tego drzewa, jak gęsto rosną wśród liści dorodne owoce. Ich widok nęci, ich zapach oszałamia. Oto nagroda za trudy, jakie przyszło nam znosić w dotychczasowej wędrówce. Bez wysiłku zrywać będziemy owoce z uginających się gałęzi.
Chciały biec do drzewa, ale powstrzymał je okrzyk wodza.
 - Stójcie! - zawołał. - Czyż nie dziwi was, że drzewo rosnące tak blisko ludnej wsi wciąż dźwiga ciężar owoców? Czemu tych najniżej zwisających nie zerwały dzieci, które z pewnością często tu przychodzą? Nęcący to widok, ale opanujcie głód, bowiem lękam się, że złe są owoce tego drzewa i nie należy ich jeść.
 Zaszemrały małpy, lecz pomne, iż należy słuchać wodza, który przewyższa swoich poddanych madrością i doświadczeniem, ruszyły w dalszą drogę.
 Drugie stado, prowadzone przez swego wodza, szło w pewnej odległości za pierwszym. Na widok wspaniale owocującego drzewa małpy wrzasnęły radośnie:
 - Oto owoce dla nas! Jakże to się stało, że stado idące przed nami nie zżarło tych pyszności?! Wodzu, pozwól nam najeść się do syta.
 - Jedzcie - rozkazał wódz.
Ledwie spożyły, każda jeden owoc, poczuły straszliwe boleści i bez życia padły na ziemię.
Tak bywa, gdy wodzem jest głupiec, który myśli żołądkiem, a nie głową."


O mądrym i głupim wodzu małp [w:] Marian Bielicki, Opowieści Szidikura. Bajki tybetańskie, Nasza Księgarnia, 1967, s. 346-347

sobota, 18 czerwca 2011

Hermann Hesse, Demian

   "...- Tak, więc to znaczy, że Kain wcale nie był zły? I cała ta historia z Biblii właściwie nie byłaby zgodna z prawdą?
- I tak, i nie. Te stare, prastare historie są zawsze prawdziwe, nie zawsze tylko są tak zapisywane i tak objaśniane, jak należy. Słowem, wydaje mi się, że ten Kain, to był świetny facet, i tylko dlatego, że go się bano, przyczepiono do niego tę historię. I cała ta historia była po prostu pogłoską, plotką, jak wiele innych, które ludzie roznoszą, a pod tym tylko względem była prawdziwa, że Kain i jego dzieci naprawdę miały swego rodzaju "piętno"  byli inni niż większość ludzi..."

"...Bawiłem się tym papierkiem, rozwinąłem go bezmyślnie i stwierdziłem, że napisano na nim parę słów. Rzuciłem na nie okiem, zahaczyłem o jedno słowo, przeraziłem się i przeczytałem, podczas, gdy serce moje na ten znak losu ścisnęło się jakby pod wpływem wielkiego chłodu:
"Ptak wykluwa się z jaja. Jajem jest świat. Kto chce się urodzić, musi świat zniszczyć. Ptak leci do Boga. A imię Boga Abraxas." ..."


Hermann Hesse, Demian, Wydawnictwo Głodnych Duchów, 1990, s. 32-33, 94

Hermann Hesse, Siddhartha




"...- Kiedy ktoś szuka - rzekł Siddhartha - wówczas łatwo może się zdarzyć, ze oczy jego widzą już tylko to, czego szukają, że nie jest w stanie niczego znaleźć, nic do siebie dopuścić, bo myśli tylko o tym, czego szuka, bo ma przed sobą cel, bo jest opętany myślą o celu. Wszak szukać znaczy mieć cel. Zaś znajdować, to być wolnym, być otwartym, nie mieć żadnego celu. Ty, o czcigodny, jesteś może w istocie poszukiwaczem, bo goniąc za celem, nie dostrzegasz pewnych rzeczy, które masz przed oczyma..."


Hermann Hesse, Siddhartha, PIW, 1998, s. 124

Orhan Pamuk, Nowe życie




"...Pewnej nocy tak dalece uległem chęci usłyszenia tego szeptu, że wyłączyłem telewizor, nie budząc żony, zabrałem książkę leżącą na szafce obok łóżka i zasiadłszy przy stole, gdzie każdego wieczoru wpatrzeni w telewizor jedliśmy kolację, zacząłem ją czytać z nowym zapałem. Przypomniałem sobie, jak po raz pierwszy robiłem to przed laty w pokoju, w którym teraz spała moja córka. Tak bardzo chciałem, by znów uderzyło mnie światło wydobyte z książki, że zatrzepotało we mnie wyobrażenie nowego świata. Poczułem jakiś ruch, zniecierpliwienie, drżenie, które miała otworzyć przede mną tajemnicę szeptu wiodącego do serca książki..."



Orhan Pamuk, Nowe życie, Wydawnictwo Literackie, 2008, s. 250

czwartek, 16 czerwca 2011

aktualnie...

...aktualnie czytam przed snem te książeczki-jedną dzieciom, dwie (naprzemiennie) sobie:)

Cytatów nie będzie, bo jeszcze je czytam i pewnie będę dłuugo czytać :) (przeczytałam dzieciom dopiero pierwszą opowiastkę, w książce o udomowieniu zwierząt tkwię w bydle, w historii Łużyc zatrzymałam się na XVIII w.)
A są to:

Paweł Beręsewicz, Żeby nóżki chciały iść. Opowiastki wzmacniające, Wydawnictwo Literatura, 2009

Alicja Lasota-Moskalewicz, Zwierzęta udomowione w dziejach ludzkości, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2005

Joachim Bahlcke (red.), Dzieje Górnych Łużyc. Władza, społeczeństwo i kultura od średniowiecza do końca XX wieku,  Wydawnictwo DiG, 2007

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Hermann Hesse, Wilk stepowy


"...Przez szyby wsączał się już ołowiany, przeklęty ranek zimowego, dżdżystego dnia, kiedy wreszcie położyłem się spać. Do łóżka zabrałem ze sobą postanowienie. Lecz w chwili zasypiania, nieznacznie, na ostatniej granicy świadomości, błysnął przede mną na moment ów przedziwny fragment z książeczki o wilku stepowym,w którym jest mowa o "nieśmiertelnych", a z tym wiązało się nawiedzające mnie wspomnienie, że niekiedy, a nawet całkiem niedawno, czułem się dostatecznie bliski nieśmiertelnym, by w jednym jedynym takcie starej muzyki wysmakować całą ich chłodną, jasną, surowo uśmiechającą się mądrość. Wspomnienie to wyłoniło się nagle, zabłysło i zgasło, a na czoło moje położył się ciężki jak ołów sen..."

Hermann Hesse, Wilk stepowy, PIW, 1999, s. 79

Robin McKie, Małpolud.Opowieść o ewolucji człowieka



"...Powszechnie przyjmuje się, że trzy właściwości definiują istoty ludzkie: zdolność do chodu w pozycji wyprostowanej, zdolność do wytwarzania narzędzi oraz powiększony mózg. Ale która z tych właściwości pojawiła się pierwsza? Przez większość pierwszej części XX wieku uważano, że pierwszą z tych ewolucyjnych nowości był rozrost mózgu. Mózgi stały sie większe i tym samym stworzyły potrzebę uwolnienia dłoni i ramion, tak byśmy mogli wytwarzać narzędzia, od których wynajdywania nasze rozwijające się mózgi aż pękały.Tak jednak nie było.Ze szczątków kopalnych, a także z odkryć w Laetoli, jasno obecnie wynika, że spionizowana postawa była pierwsza; powiększony mózg i wytwarzanie narzędzi przyszły później - dużo później, jak sie okazuje..."
"...Wtedy, około 40 000 lat temu, u Homo sapiens doszło do eksplozji kulturowej. Narzędzia nagle stały się wypracowane, przybierając postać tak zwanych narzędzi oryniackich, na które składały się groty oszczepów, haczyki na ryby oraz harpuny.Pojawiły się wytwory sztuki,w tym rzeźby, malowidła i instrumenty muzyczne.Wznoszono domostwa - jedno z nich, odkryte na Ukrainie, było zbudowane w całości z kości mamutów - prowadzono wymianę minerałów, surowców kamiennych oraz paciorków. Do wytwarzania ozdób używano mamuciej kości słoniowej, poroży, muszli morskich, wapienia, gagatu, hematytu i innych surowców kamiennych, z których część pochodziła z wychodni położonych setki kilometrów od miejsca wykorzystania. No i oczywiście artyści zaczęli malować oszałamiające przedstawienia naskalne w jaskiniach południowej Europy. Jak pisze Jon Pfeiffer;" Wkroczyła sztuka. I to z hukiem, jak wskazują źródła archeologiczne"..."
"...Niezależnie jednak od przyczyny, skutkiem była dominacja nad światem. Około 30 000 lat temu, z dokładnością do kilku tysięcy lat, Homo sapiens stał się jedynym pozostałym na Ziemi gatunkiem hominida - taki monopol powstał po raz pierwszy od milionów lat..."


Robin McKie, Małpolud. Opowieść o ewolucji człowieka, Muza SA, 2001, s.18, 194, 206

Anais Nin, Kazirodztwo


"...Poświęcam się całkowicie, by przygotować jak najlepiej wyjazd Hugona. Spędzam wiele godzin na wymyślaniu, planowaniu, pracy nad prezentami, które przyniosą mu popularność u ludzi w banku. Zajmuję się tysięcznymi drobiazgami - -praktycznymi - z najwyższą troskliwością. Ani chwili wolnej, ponieważ Henry i ja spędzimy dziesięć dni razem, dziesięć dni, dziesięć dni!..."

"... Kłamię, by ukryć przed światem moją walkę ze słabym zdrowiem. Częstokroć, gdy jestem zbyt zmęczona, by przetrwać cały dzień, wymyślam jakieś sprawy do załatwienia, tymczasem biegnę do domu, by zażyć kąpieli słonecznej. Kłamię na temat źródła pieniędzy, które daje Henry'emu kosztem wielkich wyrzeczeń, ponieważ sympatyczniej mówić o pracy niż oszczędzaniu. Nie mogłabym podjąć się pracy, ponieważ mam zbyt mało siły. Okłamuję Hugona, by nie stracił poczucia bezpieczeństwa. Okłamuję Emilię. Okłamuję Joaquina, by uśmierzyć jego zazdrość. Okłamuję nocne pielęgniarki, lekarzy, utopistów.
Jestem prawdomówna jedynie wobec mojego dziennika. Choć niekiedy kłamię nawet w nim, pomijając pewne sprawy. O tylu sprawach wciąż nie piszę!..."


Anais Nin, Kazirodztwo, Muza SA, 1997, s. 108, 152-153

sobota, 11 czerwca 2011

Edgar Allan Poe, Opowiadania t.1,2





"...Wściekły pęd wdzierającego się wichru omal nie obalił nas z nóg. Noc była burzliwa, lecz groźnie piękna - dziwna tym skojarzeniem piękności i grozy. Zamęt powietrzny czerpał widocznie swe siły gdzieś w naszym sąsiedztwie, gdyż kierunek wiatru ulegał częstym i nagłym zmianom i pomimo nadzwyczajnego zagęszczenia się chmur (co wisiały tak nisko, iż zdawały się ciążyć na wieżycach zamku) widać było chyżość, z jaką przelatywały na podobieństwo żywych istot, nadlegając ze wszech stron, lecz nie rozpraszając się w przestworzu..."



Edgar Allan Poe, Zagłada Domu Usherów, w: Opowiadania, t. 1, Czytelnik, 1989, s. 147

piątek, 10 czerwca 2011

Nick Cave, Gdy oślica ujrzała anioła


 Nick Cave. Znany przede wszystkim ze swojej muzycznej działalności. Chyba każdy o nim słyszał. Nie przepadam za jego płytami, ale jedną uwielbiam ! "Murder Ballads" z 1996 roku (tu info o płycie ) i oczywiście hit z tej płyty "Where the Wild Roses Grow" (moja pierwsza młodość mi się przypomina!) Jest też autorem wierszy, ale powieść, wydaną w Polsce z niesamowitą reprodukcją obrazu Zdzisława Beksińskiego  tak samo lubię jak "Mordercze ballady" ponieważ, cytując Nicka,  beauty must die ...Miłego czytania!

"...Bóg nie jest wylewny. Nie przyłapiesz Go na wypuszczaniu dla przyjemności zbyt wielkiej ilości niebiańskiego gazu albo na czczej gadaninie. Nie interesuje Go  również cholernie wielkie prawienie kazań. Minęły dawne dni wciskania rzeczy na siłę - dni starego ognia i siarczanej smoły. Obecnie Bóg handluje specjalnym towarem - ludzie są teraz mniej skłonni do rozstawania się z drogocennymi uciechami życia i ziemskimi przyjemnościami w zamian za obietnicę królestwa niebieskiego po śmierci. Klientela Boga jest mała i ekskluzywna. Diabeł zagarnia szuflą.
  Bóg dojrzał. Nie jest już tą impulsywną istotą bez charakteru z Testamentów - porywczym handlarzem wiecznością, z torbą pełną tanich cyrkowych sztuczek i grzmiącym głosem-zapalczywym kramarzem z płonącymi krzewami i cudownymi laskami. Obecnie Bóg wie, czego pragnie, i wie, kogo pragnie. Jeżeli w swym majestacie uznał za stosowne wybrać cię jako narzędzie w Wielkim Planie, wtedy , mówię ci, musisz być gotów na przyjęcie, zrozumienie i wypełnienie jego poleceń, bez żadnych pytań albo dyskusji.
  Byłem Jego mieczem, ostrym i zatrutym, gotowym do uderzenia. Lśniłem w słońcu..."



Nick Cave, Gdy oślica ujrzała anioła, Wydawnictwo AKIA, s.c., 1996, s. 186

środa, 8 czerwca 2011

Anais Nin, Dziennik, t. 3




"...Przybył Andre Breton. Rozmawialiśmy o hipnozie i wszystkich pisarzach, których uważamy za jasnowidzów czy proroków. Chwilami nadal mam wrażenie, że gdy mówi, jest raczej badaczem podświadomości niż poetą, że częściej analizuje, niż odczuwa, lecz każde wypowiedziane przezeń słowo świadczy o przenikliwości, precyzji myślenia i pomysłowości. Bezsprzecznie w swej twórczości jest poetą, i to o potężnej sile oddziaływania. Być może zmuszony do teoretyzowania, nauczania, określania grup i dzieł, z konieczności stał się dogmatykiem. Zdaje mi sie, że surrealizm ma szersze znaczenie, bogatsze treści, niż przypisuje mu Breton.
Najbardziej surrealistyczny jest sam Andre Breton, emanuje zeń wrodzona godność, imponuje prawdziwie królewską postawą, długie włosy odgarnia z lwiego oblicza o dużych oczach i śmiałych rysach, gdy na pietrze autobusu, jadącego Piątą Aleją, pochyla się, by pocałować mnie w rękę..."


Anais Nin, Dziennik, t 3, 1939-1944, opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2007, s.180

Anais Nin, Dziennik, t. 2




"...Urządziłam huczne oblewanie nowego mieszkania; zaprosiłam tahitańskich pieśniarzy i tancerek, zawiesiłam pomarańczowe latarnie z papieru i porozstawiałam donice z tropikalnymi roślinami. Drzwi na balkon zostawiłam otwarte.W dole błyszczały fale Sekwany, a Tahitańczycy tańczyli i śpiewali (mężczyźni grali na instrumentach, kobiety tańczyły). Była to prawdziwie tropikalna fiesta, ze zmysłowymi tańcami i głosami, latarniami, egzotycznymi roślinami i migocząca za oknem rzeką..."
"...Nędza to wielka rzeczywistość. Dlatego artysta jej poszukuje. W dzieciństwie była to dla mnie rzeczywistość jedyna. Dzięki temu zawsze będę blisko ludzkiej rzeczywistości. Potem celowo się od niej  nie odrywałam, by utrzymać więź ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi, Henrym, Helbą, Gonzalem, Moricandem, którzy są biedni. Nędza ma także znaczenie religijne. Symbolizuje poświęcenie, zazwyczaj stanowi wynik wyboru pomiędzy wartościami artystycznymi, duchowymi i materialnymi. Ma znaczenie duchowe..."

Anais Nin, Dziennik, t. 2, 1934-1939,  opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2005, s.107, 238

Anais Nin, Dziennik, t.1



Jedna rzecz mnie rozczarowała w "Dziennikach" - niestety jest to wersja ocenzurowana :( Poza tym, kawał fajnej kobiecej literatury. 
Próbka poniżej:


"...June i ja zapadamy się w tę potrzebę ciepła i miłości. Podarunki, pochwały, słowa, podziw, kadzidło, kwiaty, perfumy.
Weszłyśmy do sali tanecznej. Nieoczekiwany szyk, wystrój według wszelkich kanonów elegancji. Wieczorowe suknie, szampan w kubełkach, kelnerzy w białych kurtkach, łagodne dźwięki jazzu. Czy powinnyśmy wyjść? Ujrzałam przekorę w oczach June. Chciała rzucić wyzwanie całemu światu, obrazić społeczeństwo, gdyż Henry oddał się książce, odwrócił od nas obu.
Zapomniałyśmy, że obowiązuje tu sztywna elegancja. Rozmawiałyśmy, opierając się o mały stolik. June promienna, prorocza i wymowna. Dobrałyśmy się, jesteśmy siebie godne. Ciekawi mnie czy ma kochanka w Nowym Jorku..."



Anais Nin, Dziennik, tom 1, 1931-1934, opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2004, s.183