środa, 28 września 2011

Janusz Skowroński, Tajemnice Gór Izerskich


Dzisiaj słów parę o znacznie nowszym wydawnictwie, bo z zeszłego roku. Na początek napiszę czego nie lubię w książkach, które nie są tzw. literaturą piękną. 
Nie znoszę:
- tytułów wskazujących na sensacyjną zawartość  niczym tani horror (jeśli treść jest naprawdę rewelacyjna i prezentowane są przełomowe fakty, nieznane, itp.  to sama się obroni)
- do tego  fantazyjnej okładki (cuda na kiju plus odpowiednio oczojebna czcionka).
Te dwie cechy skutecznie odstraszają mnie od zakupu książki. Kto wie - może wiele wartościowych pozycji ominęłam?
Jak dla mnie tytuł i czcionka "Tajemnic..." zahacza już lekko o tę charakterystykę. Na szczęście nazwisko autora niweluje ten sensacyjny sznyt. Pan Autor związany jest z Lubaniem i choć go nie widziałam nigdy na oczy, to wiele słyszałam (był i burmistrzem Lubania, i publikuje różne mało znane fakty dotyczące Lubania i okolic). Zatem zasłyszałam o tej nowowydanej książce i dostałam ją w prezencie :). A teraz troszkę o zawartości. Na dzień dobry mamy dwa rozdziały poświęcone filii obozu Gross -  Rosen  w Hartmannsdorf (dzisiejszy Miłoszów). Autor naprawdę poświęcił wiele czasu przygotowując te rozdziały (zresztą, resztę rozdziałów też), ale  do jednej rzeczy muszę się przyczepić: Miłoszów nie leży w Górach Izerskich, na Pogórzu tak, ale nie w górach. Dobra, już się nie czepiam :) W dalszych rozdziałach autor przybliża m.in. historię nieistniejącej wsi Gross Iser, temat Tkaczy i Zieleńca, Orle i ...maszerów w Górach Izerskich :). Książka wzbogacona jest o ciekawe zdjęcia, ma bibliografię, indeks nazwisk, czyli to, co powinna mieć. Polecam tę pozycję - można się z niej sporo dowiedzieć o przeszłości i o ciekawych faktach dotyczących kilku miejscowości w Górach Izerskich. 
Ech,  zamarzyłam sobie, aby ktoś opracował jeszcze temat innych filii obozów pracy zlokalizowanych w Górach Izerskich i okolicy...

 A teraz cytacik, dotyczący Gross Iser:

"...U szczytu rozwoju, aż do końca wojny, wieś Wielka Izera wraz z przyległościami miała 43 domy mieszkalne, dwa schroniska, dwie gospody, z których jedną nazwano "Isermuhle", na pamiątkę po starym młynie, dwa budynki celne, kawiarnię, leśniczówkę, remizę straży pożarnej, domek myśliwski, a nawet szkołę. Początki górskiej osady sięgają roku 1620 i czeskiego uciekiniera religijnego imieniem Tomasz..."


Janusz Skowroński, Tajemnice Gór Izerskich, Agencja Wydawnicza CB, 2010, s. 61


piątek, 23 września 2011

James Shreeve, Zagadka neandertalczyka. W poszukiwaniu rodowodu współczesnego człowieka.



Dzisiaj chciałabym przybliżyć książkę popularno - naukową, wydaną ponad 10 lat temu. Pomimo tego, temat nadal jest  aktualny, a tematem, pomimo, mrożącej, co niektórym krew w żyłach okładce, jest nasz kuzyn (nie przodek! takie opinie jeszcze gdzieniegdzie pewnie pokutują) neandertalczyk, który przed nami zamieszkiwał Europę i chyba całkiem nieźle sobie radził w epoce lodowcowej. To on był łowcą, on też grzebał zmarłych  i generalnie budowa jego ciała była dobrze przystosowana do życia w ówczesnym klimacie. Książka jest napisana prostym językiem, autor (nie - naukowiec) "śledzi" dzieje naszego kuzyna, omawia koncepcje naukowe dot. jego wymarcia  i przybliża postać naszego krewnego. Gdy po nią sięgnęłam  12 lat temu była objawieniem! w końcu ktoś normalnie i bardzo przystępnie omówił ten temat! oczywiście autor nie skupia się na samym neandertalczyku, opisuje kwestię rodowodu współczesnego człowieka. Tak naprawdę do końca chyba nie wiadomo, co sprawiło, że neandertalczyk wymarł (co naukowiec to i jego koncepcja). Wiadomo, że na arenie pojawiliśmy się my - ze swoją sztuką, prawdopodobnie lepszą komunikacją, i chyba lepszą wymową, itd. Autor szczegółowo rozważa tę kwestię. Zachęcam do lektury:)
Poniżej będzie cytat, dodam, że przy pisaniu towarzyszyła mi niesamowita muzyka genialnego projektu Devil Doll z płyty "The Girl Who Was...Death" (o dziwo, córka mi właśnie przy tej muzyce zasnęła...). Znalazłam też stronkę, gdzie zwięźle opisano twórczość Devil Doll - o tu , proszę. Muzykę również polecam :)

"...Pójdźmy o krok dalej i wyobraźmy sobie ostatnią enklawę [neandertalczyków-przyp.moje], w której dotrwali do dziś. Przypuśćmy, że jeden z tych neandertalczyków wpadłby w nasze ciekawskie ręce i moglibyśmy przeprowadzić ów słynny hipotetyczny eksperyment zaproponowany w drugiej połowie lat pięćdziesiątych: wykąpać praczłowieka, ostrzyc go, ogolić i przebrać, po czym zabrać na przejażdżkę nowojorskim metrem w godzinach szczytu. Celem takiego eksperymentu myślowego miałoby być wyobrażenie sobie, co pomyśleliby o neandertalczyku współpasażerowie. Czy wmieszałby się w tłum nie zauważony, czy też wyróżniałby się jakoś groteskowym wyglądem? Pytanie to wydaje mi się ciekawe. Jest też jednak inne pytanie, może ciekawsze, którego dotąd nikt nie postawił. Wyobrażam sobie owego neandertalczyka, trzymającego się kurczowo metalowej poręczy w rozdygotanej metalowej klatce metra, wpatrującego się w kłębiące się wokół różnorodne, obce twarze, nie odwzajemniające spojrzeń; widzę praczłowieka zdumionego zapachami i odgłosami, na które nikt nie zwraca uwagi, i zastanawiam się.
Zastanawiam się, co on pomyślałby sobie o nas?"



James Shreeve, Zagadka neandertalczyka. W poszukiwaniu rodowodu współczesnego człowieka, Prószyński i S-ka, 1998, s. 447-448


sobota, 10 września 2011

Gerhart Hauptmann, Księga namiętności




Po kilku miesiącach umieszczania gołych cytatów, postanowiłam coś zmienić. Jednak będę dodawać parę słów od siebie, to, co zapamiętałam podczas czytania danej książki, coś na kształt recenzji. Mojej, subiektywnej, bynajmniej nie fachowej. Ot zwykłego "zjadacza papieru" :)
Zastój w prezentacji moich ulubionych książek mam ogromny - część z nich znajduje się w piwnicy.Wiem, że to godny ubolewania sposób przechowywania książek. Niestety, przy tej ilości, którą wspólnie posiadamy oraz metrażu, którym aktualnie dysponujemy, jest to jedyne wyjście. Część książek trafiła już do domu na wsi, który jest w remoncie i zapowiada się na to, że jeszcze długo będzie... Powoli będę starała się nadgonić...
To może dzisiaj Gerharta Hauptmanna sobie poczytamy :)
Sam  pisarz postacią chyba raczej jest znaną, noblistą wszak został  ( tu biogram pisarza w wiki). Z jego twórczością zetknęłam się z 10 lub 11 lat temu, czytając pożyczony zbiór opowiadań. Potem zapolowałam na siedmiotomową serię dzieł pisarza wydaną przez Wydawnictwo Europa. Lubię jego dramaty oraz powieści z wątkami biograficznymi, jak np. "Przygoda mojej młodości" czy właśnie "Księga namiętności". A dlaczego? A dlatego, że Gerhart Hauptmann urodził się i wychował na Dolnym Śląsku, tu też zmarł. To prawie jak ja... ;)
"Księga namiętności" to powieść mocno biograficzna - autor opisuje schyłek swojego małżeństwa i miłość do innej kobiety, która została potem jego drugą żoną. Oczywiście dane bohaterów oraz miejscowości są zmienione:) Akcja powieści rozgrywa się m.in. w Szklarskiej Porębie (czyli w powieściowym Grunthal) oraz Jagniątkowie (fikcyjna nazwa to Waldbach).
Poniżej opis domu w Grunhtal, czyli w Szklarskiej Porębie, gdzie pisarz rzeczywiście mieszkał wraz z bratem Carlem (obecnie znajduje się tam muzeum - info tu )

"...Wiejski dom w wysokiej zaspie śnieżnej, gdzie dokonuję tych zapisków, zajmuję ja, moja żona i dzieci, przy czym nie należy pomijać mojego brata Juliusza ze swą żoną, zamieszkujących wschodnie skrzydło. Wczoraj o zmierzchu przybyłem na dworzec leżący głębiej w dolinie. Przywitały mnie żona i dzieci, a   wypoczęte czteroletnie żmudzkie konie, które kupiłem zaledwie sześć tygodni temu, poderwały sanie, a w nich nas, siedzących obok siebie i okutanych przyjemnie w futra,  i z pobrzękiem dzwonków wspinały się w górę. Boże Narodzenie stało przed drzwiami. Dzieci śmiały się, wypytywały mnie o podarunki, przekomarzały się i głaskały mnie, gdy tymczasem żona w przekonaniu, że posiada mnie na nowo, syciła się bezpiecznym szczęściem..."

 A poniżej jeszcze opis budowy domu w Jagniątkowie (powieściowy Waldbach):

"...Gdyśmy weszli, powitał nas głośny zgiełk. Świst młotów znęcających się nad gwoździami, który potężniał w miarę, jak gwóźdź wchodził w drzewo, a najgłośniejszy stawał się z chwilą, gdy główka gwoździa zrównywała się z drzewem, a dalej spadanie desek, szelest hebla stolarskiego, wymyślania podmajstrzego murarskiego: wszystko to łączy się ze zjadliwym gwizdem i beczeniem rozpasanej burzy, która wszystkimi szczelinami wciąż wpycha się do wnęrza, goniąc kłęby płatków. Chodzimy po drabinach i rusztowaniach. W jednej sali, która pozostała wolna, gotowano na kominku klej. Wióry podsycały ogień. Rzadko coś wywoływało we mnie wrażenie tak lodowate, tak z grenlandzka pustynne i tak infernalne w jaskiniowym świetle wczesnego wieczoru. Budowa domu w tej okolicy zakrawała na pomysł szaleńca, a ja takim się sobie wydawałem..."

Obecnie w tym domu znajduje się kolejne muzeum związane z pisarzem (info tu ). 


Gerhart Hauptmann, Księga namiętności, s.11, 248 - 249 [w:] Dzieła, tom 6, Wydawnictwo Europa, 1997


czwartek, 25 sierpnia 2011

Marek Krajewski, Widma w mieście Breslau



Tym razem zaczyna się od trupów tzw. czterech marynarzy...Opisując to, co mnie pociąga w przygodach Mocka (przypomnijmy: zbrodnia, dobre jedzenie, śledztwo, miejsce akcji, te kacowe opisy...), zapomniałam o kobietach: też są, i często przedstawiane jako te złe, upadłe, itp. Aaa i jeszcze dewiacje bywają - uprzedzam lojalnie :)




"...Doktor Lasarius skończył pobieżne oględziny. Zdjął cylinder, wytarł czoło palcami, którymi wcześniej dotykał trupów, sięgnął po kitel i po dłuższej chwili wydobył stamtąd niedopałek cygara. Przyjął ogień od jednego z noszowych i wszyscy usłyszeli jego ironiczny głos:
- Dziękuję, że komisarz Muhlhaus tak dokładnie określił czas wykonania sekcji zwłok. Do dziś nie wiedziałem, że jestem jego podwładnym - głos stał się poważny. - ustaliłem, że ci czterej ludzie nie żyją mniej więcej od ośmiu godzin. Mają wykłute oczy i połamane ręce i nogi. Miejscami na kończynach widoczne są wybroczyny wskazujące na odbicie podeszwy buta. To wszystko, co mogę teraz powiedzieć. - Odwrócił się do swoich ludzi. - A teraz zabieramy ich stąd..."


Marek Krajewski, Widma w mieście Breslau, Wydawnictwo W.A.B., 2006, s. 27

T. G. E. Powell, Celtowie







"...Budzącym grozę zwyczajem było odcinanie głów zabitym nieprzyjaciołom, które zawieszano na wodzach koni, a ostatecznie wystawiano na pokaz w domach lub w sanktuariach, jak na przykład w Roquepertuse. Nie powinniśmy sprowadzając tego celtyckiego zwyczaju wyłącznie do chęci uzyskania trofeów, które zwiększały wojenny prestiż wojownika. Bardziej prawdopodobne, że jego początki miały związek z kultem płodności i dążeniem do podporządkowania sobie ducha zabitego wroga..."


T.G.E. Powell, Celtowie, Wydawnictwo RTW, 1999, s. 130

Urszula i Aleksander Wiąckowie, Legendy Karkonoszy i okolic


Jest to jedna z książek mojego późnego dzieciństwa. Rodzice ją kupili sobie, ale, gdy zaczęłam sprawnie czytać, wyżebrałam ją od taty dla siebie. Na zawsze. Uwielbiałam czytać te momentami mrożące krew w żyłach historie i do tego te przerażające ilustracje! Niestety podczas wyprowadzki z domu rodzinnego zgubiłam książkę i nagle z 8 lat później ujrzałam ją (tzn. nie ten sam egzemplarz) na targowisku na Dworcu Świebodzkim, za dychę! Mam ją znowu i teraz bez strachu wracam do przerażającej mnie niegdyś ilustracji z żabą lub topielicą. Poniżej fragment legendy dotyczącej zamku Gryf, znajdującego się u stóp Gór Izerskich. Niestety, w stopce redakcyjnej nie ma informacji o roku wydania, ale pamiętam, że to musiała być połowa lat 80 - tych XX w. (zakres od 1984 do 1986)

" W zamku Gryf zapanowała wielka radość wśród służby, gdy wieść nadeszła z Legnicy, że pan tego zamku, młody graf Schaffgotsch, otrzymał rękę polskiej księżniczki z rodu Piastów, Barbary - Agnieszki, córki Joachima - Fryderyka, księcia legnicko - brzeskiego. Cieszyli się wszyscy z tego faktu i łączyli z nim cichą nadzieję, że coś może w ich życiu zmieni się na lepsze. Wszyscy, od praczki począwszy, aż do starszego stajennego, spodziewali się, że gdy nowa pani do zamku przyjedzie, zmienią się obyczaje tutejsze na swojskie. Nie tylko w kuchni i stajni, ale na dziedzińcu i we wszystkich komnatach rozbrzmiewać będzie polska mowa w miejsce niemieckiej. Również mieli nadzieję, że nowa pani nie tylko nakaże kapelanowi zamkowemu wygłaszać kazania po polsku, ale i proboszcza z kościoła w Gryfowie wygna za to, że po polsku mówić nie umie i że polskim dzieciom, tam chrzczonym, nie chce nadawać polskich imion, a tylko chrzci ich na Fryców, Hansów czy też Wolfgangów..."

Aktualizacja (15.04.2012 r.): zauważyłam, że jest sporo zapytań w wyszukiwarkach o tę właśnie książkę. W związku z tym, zamieszam spis treści - być może ułatwi to komuś uzyskanie więcej informacji na temat tej pozycji.
Spis treści:
1. Jelenia Góra:
O założeniu Jeleniej Góry
O skarbie w jeleniogórskim zamku
O kasztelu nad Pijawnikiem
 2. Zamek Werszki na Kozińcu
O rycerzu Arno i Beatrycze
O rycerzu Juriju
3. Zamek w Lipie
O świętym Czesławie z Lipy
4. Zamek Niesytno w Płoninie
O powstaniu nazwy zamku
O morderczyni pokutującej w zamku
O tragicznej śmierci pani Hildegardy
5. Zamek w Starej Kraśnicy
O założeniu zamku
6. Zamek w Świeciu
O zakonnicy i założeniu zamku
O wodniku Sveteczku
O wodnicy Świętosłąwie
7. Świerzawa
O pięknej Świerze i założeniu Świerzawy
8. Zamek na Wielisławce
O rycerzu Wielikosławie i rakarzu
9. Zamek w Rybnicy
O skarbie księcia Redarów
O rycerzu Lubomirze z Rybnicy, który króla czeskiego oszukał
10. Zamek Sokolec i Karpniki
O karpiach z Karpnik
O złotym ośle
O piastowskiej księżniczce z Sokolca
11. Zamek w Kliczkowie
O dolnośląskim Walgierzu
12. Zamek w Starej Kamienicy
O pokutnicach ze Starej Kamienicy
O dwóch Schaffgotschach
13. Zamek Zamczysko w Borowym Jarze
O śmierci kasztelanica
14. Zamek w Radłówce
O kamiennym grodziszczu
15. Zamek w Gościszowie
O dolnośląskich olbrzymach
16. Szczytów
O szczytniku Czaji i jego grodziszczu
17. Zamek Czocha
O studni niewiernych żon
O Zośce Czajównie
O Białej Damie
18. Zamek w Trzecieńcu
O południcy z Trzcieńca
19. Zamek w Wojcieszowie
O pogańskiej świątyni i założeniu Wojcieszowa
O katowskiej uczelni
O skarbie templariuszy
20. Zamek w Lwówku Śląskim
O otruciu księcia Laskonogiego
O nagrobku księcia Henryka
O nazwie Lwówek Śląski
O śmierci dwojga zakochanych
21. Zamek Chojnik
O owcy i wilku
O ucieczce więźnia z wieży
O księżniczce Kunegundzie
22. Zamek w Łagowie
O skarbach księcia Cześcibora
23. Zamek Świny
O rycerzu Biwoju
O rycerzu Śwince i pięknej Czetryczównie
O srebrnych pucharze rycerza Konrada ze Świn
O pijackim turnieju pana Jerzego Świnki
24. Zamek Gryf
O założeniu zamku
O rycerzu Raswicu i tańczących mniszkach
O podziemnym korytarzu
O Białej Damie
O piastowskiej pani zamku
25. Zamek w Bolkowie
O założeniu zamku
O skarbach w bolkowskim zamku
O upiorze z Bolkowa
26. Wieża rycerska w Siedlęcinie
O Krzychu Beczu
O Wiosennej Zmorze z Siedlęcina
27. Miedzianka
O pasterzu Jano
O duchu husyckiego kapelana
28. Zamek w Leśnej
O Sonce z kasztelu
O sołtysie książęcym i czarownicy Boraszce
29. Zamek w Kamiennej Górze
O odzyskaniu Stróży
O zabiciu templariusza
30. Zamek w Kowarach
O ściegieńskich mieczach
31.  Karpacz
O Kruczych Skałach
32. Szklarska Poręba
O wodospadzie Szklarki
O Szklanej pani z wyspy Murano
O Czarnym Rycerzu i Wieczornym Zamku
O tragicznej śmierci rusałki i kamieńczyka
O Czerwonej Jamie
O Skarbczyku w Wieczornym Zamku
O Trzech Świnkach
O złotej kuli Ducha Gór
O trzech Schaffgotschach i Kruczych Skałach

uff, to aż tyle...



O Piastowskiej pani zamku, s. 109 [w:] Urszula i Aleksander Wiąckowie, Legendy Karkonoszy i okolic, Wojewódzki Dom Kultury w Jeleniej Górze,

piątek, 19 sierpnia 2011

Nowy kiermasz bajek - zbiór baśni, podań i legend warmińsko - mazurskich


 


" Wczesnym rankiem w zimowy, mroźny dzień toczył się wóz drogą spod Zgniłochy do pobliskiego lasu. Wiatr dął od strony Kaleckiego Jeziora, gwiazdy błyszczały w górze, a het, za lasem blady księżyc schylał się ku ziemi. Chłop siedzący na wozie czapkę mocniej nacisnął. Wóz zaprzężony w chudą szkapinę toczył się leniwie, podskakując na głębokich wybojach. "Wio, siwku, wio!..." - wołał chłop, ale szkapa pozostała nieczuła na wszelkie zaklęcia. Noga za noga dreptała po twardych grudach, zbliżając się powoli do lasu. Tu wiatr stracił na mocy, ale mróz dokuczył chłopu. Zeskoczył z wozu, lejce zarzucił na kłonicę, a sam zaczął biec, by się trochę rozgrzać. Dojechali do krzyżówki. Szkapa sama skręciła w lewo - widać już niejeden raz tędy szła, bo stąpała pewnie..."

Otylia Grotowa, Jak chłop mazurski diabła oszukał, [w:] Nowy kiermasz bajek, Czytelnik, 1978, s. 43-44

sobota, 6 sierpnia 2011

Marek Krajewski, Festung Breslau


Tym razem akcja rozgrywa się już blisko końca wojny, w tle grają "organy Stalina", a i Mock już nie taki młody i sprawny. Powiem tyle:  warto zatopić się w przestępczy świat u schyłku Breslau...


"...Obaj mężczyźni, poniżeni dziś dotkliwie przez Gnerlicha, nie zwracali uwagi specjalnej uwagi ani na posiłek, ani na kelnera, który podał im zakąski z taką siłą, że kawałek pasztetu stoczył się z półmiska na poplamiony piwem obrus. Siedzieli w milczeniu i żaden z nich nie wiedział, jak najdelikatniej zadać drugiemu pytania, które każdego z nich bardzo nurtowały. Po oddaniu ciała Berty Flogner w bardzo spracowane ręce medyka sądowego, dobrze znanego Mockowi doktora Lasariusa, spojrzeli po sobie i  - jakby na komendę - zacisnęli mocno zęby..."


Marek Krajewski, Festung Breslau, Wydawnictwo W.A.B., 2006, s. 63

środa, 27 lipca 2011

Marek Krajewski, Koniec świata w Breslau


Cykl powieściowy o przygodach Eberharda Mocka rozpoczęłam całkiem przypadkowo - parę lat temu pojechaliśmy nad jezioro i tam w domku znalazłam książkę, którą zostawiła teściowa. To była pierwsza część  cyklu pt. "Śmierć w Breslau". Przeczytałam jednym cięgiem, nie zwracając uwagi nawet na dziecko, plątające się pod nogami :). Prozę Krajewskiego szybko i gładko się czyta, najbardziej uwielbiam opisy zbrodni (ach, te zmasakrowane zwłoki;)!), opisy jedzenia i kaca to majstersztyk! Autor ma lekkie pióro i naprawdę czyta się przyjemnie. Aaa, i jeszcze jedna rzecz, która przyciąga mnie jak magnes - akcja powieści z Ebbim rozgrywa się w przedwojennym  (i w trakcie ostatniej wojny) Wrocławiu. Autor zadbał o wierne odtworzenie topografii Breslau. Podejrzewam, że i menu knajpiane też jest prawdziwe :).
A poniżej cytacik, ach zapomniałam, to są kryminały :)

"...Mock usiadł przy sekretarzyku i rozpoczął lekturę Świata przestępczego w dawnym Wrocławiu Hagena od indeksu rzeczowego. Pod hasłem "zabójstwa" widniały odsyłacze do kilkunastu stron. Idąc za pierwszym, znalazł się na stronie sto dwunastej. Była tam opisana scena kłótni kilku opryszków, którzy nie mogli dojść do porozumienia co do podziału łupów i zakończyli spór krwawą jatką w karczmie "Pod Zielonym Jeleniem" przy Reuscherstrasse. Mock kontynuował wędrówkę przez cuchnący świat dawnego Wrocławia: poznał grabarzy, którzy po pijanemu utopili w Białej Oławie wędrownego kramarza, profanatorów cmentarzy, wypróżniających się wśród grobów, chorych na syfilis żołnierzy austriackiego garnizonu, którzy pojedynkowali się zapamiętale w Lasku Osobowickim, żydowskich rabusiów łupiących podczas jarmarków swoich rodaków, polskich chłopów, którzy za zakłócanie nocnego spokoju lądowali w ratuszowym karcerze, zwanym "klatką dla ptaków". Wszystko to wydawało się Mockowi niewinną zabawą, igraszką wesołków, korowodem klaunów. Nic nie przypominało zasłoniętego bielmem oka zamurowanego muzyka, poszarpanych ścięgien poćwiartowanego ślusarza, purpurowej napuchniętej głowy powieszonego za nogę senatora czy równo rozciętej grdyki młodej prostytutki. Mock przetarł oczy i wrócił znów do indeksu..."


Marek Krajewski, Koniec świata w Breslau, Wydawnictwo W.A.B., 2006, s. 222

piątek, 1 lipca 2011

Sylwia Plath, Dzienniki 1950-1962



"...Przeklęci głupcy, tym razem naprawdę obrócą świat w perzynę. Kiedy czytałam te opisy ofiar Nagasaki, było mi słabo: "Zauważyliśmy coś, co przypominało stado jaszczurek wspinających się po zboczu wzgórza. Jaszczurki te wydawały charczące dźwięki.Potem zrobiło się jaśniej i zobaczyliśmy, że to są ludzie. Mieli spaloną skórę i połamane kości, jakby coś rzuciło nimi o ścianę". Brzmi to jak fragment horroru. Boże, spraw, żebyśmy nigdy więcej tego nie zrobili..."

"...Już czas, prawie, wstać, ubrać się i iść na poranne zajęcia. Mimo to gdy się budzę (a słońce rozświetla nasz pokój tuż po szóstej), czuję się, jakbym wstawała z grobu, zmuszając moje pokryte pleśnią, toczone robakami kończyny do ostatecznego wysiłku. Wczorajszy dzień nędzny - byłam do niczego - przygotowywałam  na zajęcia kilka wierszy Yeatsa, wczytywałam się zaczytywałam bez końca: przechodziły mnie ciarki,a włosy stawały dęba. Jest autentyczny: przeciwieństwo Eliota, a i czytanie Eliota sprawia mi przyjemność. Liryczny, ostry, wyrazisty, wyrzeźbiony w skale. Sądzę,ż e dlatego spośród moich wierszy najbardziej lubię "Niepokojące muzy" i "Na upadek wyroczni", bo mają w sobie dużą dawkę dobrego, lirycznego napięcia: melodia idzie w parze z zagęszczonym słowem, piękne ciało z pięknym umysłem. Coraz wyraźniej zdaję sobie sprawę z faktu, że muszę porzucić nauczanie i poświęcić się wyłącznie pisaniu: moja głęboka jaźń musi przebywać w odosobnieniu, by tworzyć wiersze dostatecznie intensywne - odmienne od tych schludnych, prozopodobnych wierszyków w szarych garniturkach, jakie wymyśla Donald Hall i spółka. Pozostaję niedoceniona..."

"...Znowu paraliż. Jak ja marnuję dni. Czuję przenikający mnie straszliwy chłód i odrętwienie, jak środek znieczulający. Ciekawe, czy kiedykolwiek pozbędę się "Johnny'ego Postracha"? Dziesięć lat temu odnosiłam największe sukcesy w życiu, a teraz zimny głos powtarza: co w tym czasie zrobiłaś czego dokonałaś. Kiedy spojrzę na to równie zimno, widzę, że studiowałam, oddawałam się rozmyślaniom, a mimo to jedynym moim osiągnięciem był prowadzony przez rok kurs akademicki: mój umysł leży odłogiem. Nie zamierzam spędzić życia, czytając, wracając do lektur, bez żadnego mentora czy podopiecznego oprócz siebie samej. Napisałam jedno, dwa nieprzyjemne opowiadania psychologiczne: "Johnny'ego Postracha" i "Mumię", które może i zasługują na druk, błahy popis o tatuażyście - i to wszystko od tej "Niedzieli u Mintonów" dziesięć lat temu. Gdzie się podziało to wspaniałe, swobodne, aroganckie i beztroskie uniesienie. Wystarczy, że spróbuję  tylko pomyśleć o opowiadaniu i ogarnia mnie zimna słota rozpaczy..."



Sylwia Plath, Dzienniki 1950-1962, Prószyński i S-ka, 2004, s. 51,  363-364, 508

czwartek, 30 czerwca 2011

Aleksandra Sawicka, Dagny Juel Przybyszewska. Fakty i legendy



"... Po ślubie Stanisław Przybyszewski przeprowadził się na stałe na Unterbaumstrasse 2, by po kilku tygodniach wspólnie z Dagny wynająć mieszkanie na Luisenstrasse 6; wkrótce miało ono zasłynąć jako salon literacki Przybyszewskich. Julius Meier-Graefe opisywał spotkania w tym mieszkaniu w swoich wspomnieniach: " Na Luisenstrasse, Berlin N, mniej więcej  połowie ulicy, po lewej stronie, patrząc od centrum, na parterze paliła się przez całą noc czerwona lampa naftowa. Zwisała na przewodzie prosto z sufitu, abażur zaś wokół szkła zrobiony był z czerwonego papieru.[...] On był Polakiem, który ani słowa nie mówił po polsku [sic!] i pisał po niemiecku odważne wiersze. Nazywano go Stachu. Ona była Norweżką, bardzo szczupłą, o kształtach Madonny z trecenta i śmiechu, który doprowadzał mężczyzn do szaleństwa. Nazywała się Ducha i piła absynt, nie upijając się. Umeblowanie było proste i skromne.-Na środku stół i dwa krzesła, pod ścianą, ukryte za parawanem, dwa łóżka. przy ścianie stało małe pianino, ważny instrument..."

"...Wygnanie i rozłąka ze Stachem powoli dobiegły końca. Wydawało się, że Przybyszewscy będą w stanie rozpocząć nowe wspólne życie. Zanim jednak miało to nastąpić, Dagny przeżyła swoją małą chwilę triumfu literackiego: w 11 roczniku pisma "Samtidem" za rok 1900 ukazały się jej utwory poetyckie prozą. Może to właśnie sprawiło, że gdy 3 grudnia w Kongsvinger odbywał się spis ludności, Dagny w rubryce "zawód" zdecydowała się (po uprzednim wpisaniu słowa "brak" ) podać "literat". Dopiero teraz odważyła się traktować samą siebie jako pisarkę..."


Aleksandra Sawicka, Dagny Juel Przybyszewska. Fakty i legendy, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2006, s. 55-56, 130

wtorek, 28 czerwca 2011

Vladimir Nabokov, Król, dama, walet


O prozie Nabokova można dużo i długo pisać. I oczywiście piszą o nim różne mądre osoby, mające w małym paluszku i historię literatury, i  ogóle wiedzę, i giętki  do tego język. To, co najbardziej lubię w powieściach Vladimira jest poniżej. Esencja. Panie i panowie!Zapraszam gorąco do stolika karcianego!



 "...Tego ranka, jak było to uzgodnione, Dreyer złożył wizytę w sklepie i przedstawił Franza panu Piffke. Piffke był krzepkim, pełnym godności i doskonale ubranym mężczyzną. Miał jasne rzęsy, cerę w kolorze skóry dziecka, profil, który roztropnie zatrzymał się w połowie drogi między człowiekiem a imbrykiem, i brylant bynajmniej nie czystej wody na małym palcu. Wobec Franza, siostrzeńca szefa, czuł pewien respekt, a Franz z zazdrością i przerażeniem obserwował architektoniczną doskonałość kantów jego spodni i przejrzystą chusteczkę, wyzierającą z kieszonki na piersi..."

"...Postępując zgodnie z delikatnie formułowanymi sugestiami nieskazitelnego Piffke, Franz wdrożył się w sybaryckie zasady higieny osobistej. Mył teraz nogi przynajmniej dwa razy w tygodniu i zmieniał wykrochmalony kołnierzyk praktycznie codziennie. Co wieczór szczotkował garnitur i pastował buty. Używał najróżniejszego rodzaju płynów kosmetycznych, pachnących wiosennymi kwiatami i Piffkem. Niemal nigdy nie opuszczał sobotniej kąpieli. Wkładał czystą koszulę każdej środy i niedzieli. Dbał o to, żeby zmieniać ciepłe kalesony i podkoszulek przynajmniej raz na dziesięć dni. Jakże wstrząśnięta byłaby matka-pomyślał-gdyby zobaczyła jego rachunki z pralni!..."


Vladimir Nabokov, Król, dama, walet, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 2004, s. 89, 92

sobota, 25 czerwca 2011

Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności



"...Zamiast iść dalej pod kasztan, pułkownik Aureliano Buendia także poszedł do drzwi na ulicę i zmieszał się z tłumem obserwującym pochód. Zobaczył ubraną w złociste szaty kobietę na karku słonia. Zobaczył smutnego dromadera, zobaczył niedźwiedzia w stroju Holenderki uderzającego łyżką w rondel w takt muzyki. Zobaczył linoskoczków wykonujących akrobatyczne popisy na końcu pochodu i jeszcze raz spojrzał w twarz swojej żałosnej samotności, kiedy wszyscy przeszli i została tylko smuga światła na ulicy i powietrze pełne fruwających mrówek, i kilku gapiów spoglądających w przepaść niepewności. Wtedy poszedł pod kasztan, myśląc o cyrku, i siusiając próbował dalej myśleć o cyrku, ale już nie odnalazł wspomnienia. Wtulił głowę w ramiona jak kurczak i znieruchomiał z czołem opartym o pień kasztana. Rodzina nie wiedziała o niczym do następnego dnia, do jedenastej rano, kiedy Santa Sofia de la Piedad poszła wyrzucić śmieci na koniec podwórza i uwagę jej zwróciły kołujące sępy..."

Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 1999, s. 285

piątek, 24 czerwca 2011

dla Mamyeli :)


Mamoeli, trochę Hermanna jest do czytania :) tu na półce jest niemal wszystko, co wyszło na polskim rynku wydawniczym  w ostatnich latach, może parę tytułów mi ostatnio umknęło...

Hermann Hesse, Moja wiara




"Nieczyste i zniekształcające jest pożądliwe spojrzenie. Wtedy dopiero, gdy niczego nie pożądamy, wtedy dopiero, gdy nasze patrzenie staje się czystą kontemplacją - dopiero wtedy otwiera się przed nami dusza rzeczy - piękno. Gdy oglądam las, który chcę kupić, wydzierżawić, wyciąć, w którym chcę polować - las, który chcę obciążyć hipoteką - wtedy nie las widzę, lecz jedynie jego odniesienia do mego pożądania, do moich planów i starań : jego odniesienia do mojej sakiewki. Wtedy to las jest drewnem, jest młody lub stary, zdrowy lub chory. Gdy jednak niczego nie chcę od lasu, gdy jedynie "bezmyślnie" zapuszczam wzrok w zielony matecznik - wtedy dopiero jest on lasem, naturą i roślinnością: wtedy jest piękny..."


Hermann Hesse, O duszy [w:] Moja wiara, Wydawnictwo KR, 1993, s.7

czwartek, 23 czerwca 2011

David Lynch, Widzę siebie. Z reżyserem rozmawia Chris Rodley

  
"...Innym nienaturalistycznym fragmentem Blue Velvet jest początkowa sekwencja: nieprawdopodobnie niebieskie niebo, dziewiczo białe ogrodzenie, czerwieńsze od czerwieni kwiaty itp., a obok ciemny, wilgotny świat walczących ze sobą owadów, istniejący poniżej olśniewająco zielonych trawników.
Taka właśnie jest dla mnie Ameryka. Życie ma w sobie coś bardzo niewinnego i naiwnego, ale jest w nim także strach i zepsucie. Jest wszystko. Blue Velvet to bardzo amerykański film. Jego obrazy są zainspirowane moim dzieciństwem, spędzonym w Spokane w stanie Washington..."

"...Domyślam się, że obsadzenie roli Laury Palmer miało zasadnicze znaczenie. Musiała doskonale pasować do roli, bo wszystko skupia się wokół niej. A jednocześnie ma być przede wszystkim ciałem ! Nieobecnym centrum.
Zgadza się. Znaleźliśmy ją dzięki fotografii. Wiedzieliśmy, że będziemy filmować w Seattle, a ponieważ dziewczyna nie wypowiadała żadnych kwestii i była po prostu martwa, nie zamierzaliśmy zatrudniać aktorki z LA, zapewniać jej wyżywienia i mieszkania, płacić za dniówki i tak dalej - tylko po to, żeby zagrała martwą dziewczynę. Musiała więc pochodzić z Seattle. Przejrzałem dużo, dużo zdjęć i nagle: bingo! Oto leżało przede mną zdjęcie - i czułem, że to było to. No i przyszła do nas Sheryl Lee, ale nie wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciu. Gdy czasem widzisz czyjeś zdjęcie, wpadasz w rodzaj letargu - a potem, kiedy patrzysz na tę osobę, twój sen umyka. Ale ten sen wciąż był żywy. Zacząłem tłumaczyć Sheryl, że zamierzam zanurzyć ją w szarym barwniku i że będzie musiała leżeć martwa na brzegu. Zgodziła się..."

David Lynch, Widzę siebie. Z reżyserem rozmawia Chris Rodley, Wydawnictwo Znak, 1999, s. 191, 234-235

Marian Bielicki, Opowieści Szidikura. Bajki tybetańskie


Ta książka to moje dzieciństwo. Gdy już w miarę sprawnie czytałam, tato opowiedział mi o niej, a potem mi ją dał.  Ta książka to zbiór jednych z piękniejszych bajek, jakie w życiu przeczytałam. Każda bajka ma morał, nie są straszne jak Andersena czy braci Grimm. Często do niej wracałam i chyba niedługo zacznę czytać synowi - dowie się z niej, m.in. dlaczego w Tybecie pije się herbatę z solą :)
Poniżej przytaczam najkrótszą chyba bajkę i wyjątkowo bohaterami nie są ludzie.

"W bliskim sąsiedztwie żyły dwa stada małp. Każde z nich liczyło pięćset sztuk i każde miało swego wodza, którego zadaniem było prowadzić jej na polowanie, dbać o to, by nie cierpiały głodu i nie padały łupem dzikich zwierząt.
Pewnego razu jedno ze stad wyruszyło na poszukiwanie jadła. Po długiej wędrówce, opodal położonej na wzgórzu wioski, małpy dostrzegły rozłożyste drzewo, którego gałęzie uginały się pod ciężarem dorodnych, napęczniałych od soku, smakowicie pachnących owoców. Ucieszyły sie małpy i zawołały do wodza:
 - Spójrz, ty, który nam przewodzisz. Jakże rozłożyste są konary tego drzewa, jak gęsto rosną wśród liści dorodne owoce. Ich widok nęci, ich zapach oszałamia. Oto nagroda za trudy, jakie przyszło nam znosić w dotychczasowej wędrówce. Bez wysiłku zrywać będziemy owoce z uginających się gałęzi.
Chciały biec do drzewa, ale powstrzymał je okrzyk wodza.
 - Stójcie! - zawołał. - Czyż nie dziwi was, że drzewo rosnące tak blisko ludnej wsi wciąż dźwiga ciężar owoców? Czemu tych najniżej zwisających nie zerwały dzieci, które z pewnością często tu przychodzą? Nęcący to widok, ale opanujcie głód, bowiem lękam się, że złe są owoce tego drzewa i nie należy ich jeść.
 Zaszemrały małpy, lecz pomne, iż należy słuchać wodza, który przewyższa swoich poddanych madrością i doświadczeniem, ruszyły w dalszą drogę.
 Drugie stado, prowadzone przez swego wodza, szło w pewnej odległości za pierwszym. Na widok wspaniale owocującego drzewa małpy wrzasnęły radośnie:
 - Oto owoce dla nas! Jakże to się stało, że stado idące przed nami nie zżarło tych pyszności?! Wodzu, pozwól nam najeść się do syta.
 - Jedzcie - rozkazał wódz.
Ledwie spożyły, każda jeden owoc, poczuły straszliwe boleści i bez życia padły na ziemię.
Tak bywa, gdy wodzem jest głupiec, który myśli żołądkiem, a nie głową."


O mądrym i głupim wodzu małp [w:] Marian Bielicki, Opowieści Szidikura. Bajki tybetańskie, Nasza Księgarnia, 1967, s. 346-347

sobota, 18 czerwca 2011

Hermann Hesse, Demian

   "...- Tak, więc to znaczy, że Kain wcale nie był zły? I cała ta historia z Biblii właściwie nie byłaby zgodna z prawdą?
- I tak, i nie. Te stare, prastare historie są zawsze prawdziwe, nie zawsze tylko są tak zapisywane i tak objaśniane, jak należy. Słowem, wydaje mi się, że ten Kain, to był świetny facet, i tylko dlatego, że go się bano, przyczepiono do niego tę historię. I cała ta historia była po prostu pogłoską, plotką, jak wiele innych, które ludzie roznoszą, a pod tym tylko względem była prawdziwa, że Kain i jego dzieci naprawdę miały swego rodzaju "piętno"  byli inni niż większość ludzi..."

"...Bawiłem się tym papierkiem, rozwinąłem go bezmyślnie i stwierdziłem, że napisano na nim parę słów. Rzuciłem na nie okiem, zahaczyłem o jedno słowo, przeraziłem się i przeczytałem, podczas, gdy serce moje na ten znak losu ścisnęło się jakby pod wpływem wielkiego chłodu:
"Ptak wykluwa się z jaja. Jajem jest świat. Kto chce się urodzić, musi świat zniszczyć. Ptak leci do Boga. A imię Boga Abraxas." ..."


Hermann Hesse, Demian, Wydawnictwo Głodnych Duchów, 1990, s. 32-33, 94

Hermann Hesse, Siddhartha




"...- Kiedy ktoś szuka - rzekł Siddhartha - wówczas łatwo może się zdarzyć, ze oczy jego widzą już tylko to, czego szukają, że nie jest w stanie niczego znaleźć, nic do siebie dopuścić, bo myśli tylko o tym, czego szuka, bo ma przed sobą cel, bo jest opętany myślą o celu. Wszak szukać znaczy mieć cel. Zaś znajdować, to być wolnym, być otwartym, nie mieć żadnego celu. Ty, o czcigodny, jesteś może w istocie poszukiwaczem, bo goniąc za celem, nie dostrzegasz pewnych rzeczy, które masz przed oczyma..."


Hermann Hesse, Siddhartha, PIW, 1998, s. 124

Orhan Pamuk, Nowe życie




"...Pewnej nocy tak dalece uległem chęci usłyszenia tego szeptu, że wyłączyłem telewizor, nie budząc żony, zabrałem książkę leżącą na szafce obok łóżka i zasiadłszy przy stole, gdzie każdego wieczoru wpatrzeni w telewizor jedliśmy kolację, zacząłem ją czytać z nowym zapałem. Przypomniałem sobie, jak po raz pierwszy robiłem to przed laty w pokoju, w którym teraz spała moja córka. Tak bardzo chciałem, by znów uderzyło mnie światło wydobyte z książki, że zatrzepotało we mnie wyobrażenie nowego świata. Poczułem jakiś ruch, zniecierpliwienie, drżenie, które miała otworzyć przede mną tajemnicę szeptu wiodącego do serca książki..."



Orhan Pamuk, Nowe życie, Wydawnictwo Literackie, 2008, s. 250

czwartek, 16 czerwca 2011

aktualnie...

...aktualnie czytam przed snem te książeczki-jedną dzieciom, dwie (naprzemiennie) sobie:)

Cytatów nie będzie, bo jeszcze je czytam i pewnie będę dłuugo czytać :) (przeczytałam dzieciom dopiero pierwszą opowiastkę, w książce o udomowieniu zwierząt tkwię w bydle, w historii Łużyc zatrzymałam się na XVIII w.)
A są to:

Paweł Beręsewicz, Żeby nóżki chciały iść. Opowiastki wzmacniające, Wydawnictwo Literatura, 2009

Alicja Lasota-Moskalewicz, Zwierzęta udomowione w dziejach ludzkości, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2005

Joachim Bahlcke (red.), Dzieje Górnych Łużyc. Władza, społeczeństwo i kultura od średniowiecza do końca XX wieku,  Wydawnictwo DiG, 2007

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Hermann Hesse, Wilk stepowy


"...Przez szyby wsączał się już ołowiany, przeklęty ranek zimowego, dżdżystego dnia, kiedy wreszcie położyłem się spać. Do łóżka zabrałem ze sobą postanowienie. Lecz w chwili zasypiania, nieznacznie, na ostatniej granicy świadomości, błysnął przede mną na moment ów przedziwny fragment z książeczki o wilku stepowym,w którym jest mowa o "nieśmiertelnych", a z tym wiązało się nawiedzające mnie wspomnienie, że niekiedy, a nawet całkiem niedawno, czułem się dostatecznie bliski nieśmiertelnym, by w jednym jedynym takcie starej muzyki wysmakować całą ich chłodną, jasną, surowo uśmiechającą się mądrość. Wspomnienie to wyłoniło się nagle, zabłysło i zgasło, a na czoło moje położył się ciężki jak ołów sen..."

Hermann Hesse, Wilk stepowy, PIW, 1999, s. 79

Robin McKie, Małpolud.Opowieść o ewolucji człowieka



"...Powszechnie przyjmuje się, że trzy właściwości definiują istoty ludzkie: zdolność do chodu w pozycji wyprostowanej, zdolność do wytwarzania narzędzi oraz powiększony mózg. Ale która z tych właściwości pojawiła się pierwsza? Przez większość pierwszej części XX wieku uważano, że pierwszą z tych ewolucyjnych nowości był rozrost mózgu. Mózgi stały sie większe i tym samym stworzyły potrzebę uwolnienia dłoni i ramion, tak byśmy mogli wytwarzać narzędzia, od których wynajdywania nasze rozwijające się mózgi aż pękały.Tak jednak nie było.Ze szczątków kopalnych, a także z odkryć w Laetoli, jasno obecnie wynika, że spionizowana postawa była pierwsza; powiększony mózg i wytwarzanie narzędzi przyszły później - dużo później, jak sie okazuje..."
"...Wtedy, około 40 000 lat temu, u Homo sapiens doszło do eksplozji kulturowej. Narzędzia nagle stały się wypracowane, przybierając postać tak zwanych narzędzi oryniackich, na które składały się groty oszczepów, haczyki na ryby oraz harpuny.Pojawiły się wytwory sztuki,w tym rzeźby, malowidła i instrumenty muzyczne.Wznoszono domostwa - jedno z nich, odkryte na Ukrainie, było zbudowane w całości z kości mamutów - prowadzono wymianę minerałów, surowców kamiennych oraz paciorków. Do wytwarzania ozdób używano mamuciej kości słoniowej, poroży, muszli morskich, wapienia, gagatu, hematytu i innych surowców kamiennych, z których część pochodziła z wychodni położonych setki kilometrów od miejsca wykorzystania. No i oczywiście artyści zaczęli malować oszałamiające przedstawienia naskalne w jaskiniach południowej Europy. Jak pisze Jon Pfeiffer;" Wkroczyła sztuka. I to z hukiem, jak wskazują źródła archeologiczne"..."
"...Niezależnie jednak od przyczyny, skutkiem była dominacja nad światem. Około 30 000 lat temu, z dokładnością do kilku tysięcy lat, Homo sapiens stał się jedynym pozostałym na Ziemi gatunkiem hominida - taki monopol powstał po raz pierwszy od milionów lat..."


Robin McKie, Małpolud. Opowieść o ewolucji człowieka, Muza SA, 2001, s.18, 194, 206

Anais Nin, Kazirodztwo


"...Poświęcam się całkowicie, by przygotować jak najlepiej wyjazd Hugona. Spędzam wiele godzin na wymyślaniu, planowaniu, pracy nad prezentami, które przyniosą mu popularność u ludzi w banku. Zajmuję się tysięcznymi drobiazgami - -praktycznymi - z najwyższą troskliwością. Ani chwili wolnej, ponieważ Henry i ja spędzimy dziesięć dni razem, dziesięć dni, dziesięć dni!..."

"... Kłamię, by ukryć przed światem moją walkę ze słabym zdrowiem. Częstokroć, gdy jestem zbyt zmęczona, by przetrwać cały dzień, wymyślam jakieś sprawy do załatwienia, tymczasem biegnę do domu, by zażyć kąpieli słonecznej. Kłamię na temat źródła pieniędzy, które daje Henry'emu kosztem wielkich wyrzeczeń, ponieważ sympatyczniej mówić o pracy niż oszczędzaniu. Nie mogłabym podjąć się pracy, ponieważ mam zbyt mało siły. Okłamuję Hugona, by nie stracił poczucia bezpieczeństwa. Okłamuję Emilię. Okłamuję Joaquina, by uśmierzyć jego zazdrość. Okłamuję nocne pielęgniarki, lekarzy, utopistów.
Jestem prawdomówna jedynie wobec mojego dziennika. Choć niekiedy kłamię nawet w nim, pomijając pewne sprawy. O tylu sprawach wciąż nie piszę!..."


Anais Nin, Kazirodztwo, Muza SA, 1997, s. 108, 152-153

sobota, 11 czerwca 2011

Edgar Allan Poe, Opowiadania t.1,2





"...Wściekły pęd wdzierającego się wichru omal nie obalił nas z nóg. Noc była burzliwa, lecz groźnie piękna - dziwna tym skojarzeniem piękności i grozy. Zamęt powietrzny czerpał widocznie swe siły gdzieś w naszym sąsiedztwie, gdyż kierunek wiatru ulegał częstym i nagłym zmianom i pomimo nadzwyczajnego zagęszczenia się chmur (co wisiały tak nisko, iż zdawały się ciążyć na wieżycach zamku) widać było chyżość, z jaką przelatywały na podobieństwo żywych istot, nadlegając ze wszech stron, lecz nie rozpraszając się w przestworzu..."



Edgar Allan Poe, Zagłada Domu Usherów, w: Opowiadania, t. 1, Czytelnik, 1989, s. 147

piątek, 10 czerwca 2011

Nick Cave, Gdy oślica ujrzała anioła


 Nick Cave. Znany przede wszystkim ze swojej muzycznej działalności. Chyba każdy o nim słyszał. Nie przepadam za jego płytami, ale jedną uwielbiam ! "Murder Ballads" z 1996 roku (tu info o płycie ) i oczywiście hit z tej płyty "Where the Wild Roses Grow" (moja pierwsza młodość mi się przypomina!) Jest też autorem wierszy, ale powieść, wydaną w Polsce z niesamowitą reprodukcją obrazu Zdzisława Beksińskiego  tak samo lubię jak "Mordercze ballady" ponieważ, cytując Nicka,  beauty must die ...Miłego czytania!

"...Bóg nie jest wylewny. Nie przyłapiesz Go na wypuszczaniu dla przyjemności zbyt wielkiej ilości niebiańskiego gazu albo na czczej gadaninie. Nie interesuje Go  również cholernie wielkie prawienie kazań. Minęły dawne dni wciskania rzeczy na siłę - dni starego ognia i siarczanej smoły. Obecnie Bóg handluje specjalnym towarem - ludzie są teraz mniej skłonni do rozstawania się z drogocennymi uciechami życia i ziemskimi przyjemnościami w zamian za obietnicę królestwa niebieskiego po śmierci. Klientela Boga jest mała i ekskluzywna. Diabeł zagarnia szuflą.
  Bóg dojrzał. Nie jest już tą impulsywną istotą bez charakteru z Testamentów - porywczym handlarzem wiecznością, z torbą pełną tanich cyrkowych sztuczek i grzmiącym głosem-zapalczywym kramarzem z płonącymi krzewami i cudownymi laskami. Obecnie Bóg wie, czego pragnie, i wie, kogo pragnie. Jeżeli w swym majestacie uznał za stosowne wybrać cię jako narzędzie w Wielkim Planie, wtedy , mówię ci, musisz być gotów na przyjęcie, zrozumienie i wypełnienie jego poleceń, bez żadnych pytań albo dyskusji.
  Byłem Jego mieczem, ostrym i zatrutym, gotowym do uderzenia. Lśniłem w słońcu..."



Nick Cave, Gdy oślica ujrzała anioła, Wydawnictwo AKIA, s.c., 1996, s. 186

środa, 8 czerwca 2011

Anais Nin, Dziennik, t. 3




"...Przybył Andre Breton. Rozmawialiśmy o hipnozie i wszystkich pisarzach, których uważamy za jasnowidzów czy proroków. Chwilami nadal mam wrażenie, że gdy mówi, jest raczej badaczem podświadomości niż poetą, że częściej analizuje, niż odczuwa, lecz każde wypowiedziane przezeń słowo świadczy o przenikliwości, precyzji myślenia i pomysłowości. Bezsprzecznie w swej twórczości jest poetą, i to o potężnej sile oddziaływania. Być może zmuszony do teoretyzowania, nauczania, określania grup i dzieł, z konieczności stał się dogmatykiem. Zdaje mi sie, że surrealizm ma szersze znaczenie, bogatsze treści, niż przypisuje mu Breton.
Najbardziej surrealistyczny jest sam Andre Breton, emanuje zeń wrodzona godność, imponuje prawdziwie królewską postawą, długie włosy odgarnia z lwiego oblicza o dużych oczach i śmiałych rysach, gdy na pietrze autobusu, jadącego Piątą Aleją, pochyla się, by pocałować mnie w rękę..."


Anais Nin, Dziennik, t 3, 1939-1944, opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2007, s.180

Anais Nin, Dziennik, t. 2




"...Urządziłam huczne oblewanie nowego mieszkania; zaprosiłam tahitańskich pieśniarzy i tancerek, zawiesiłam pomarańczowe latarnie z papieru i porozstawiałam donice z tropikalnymi roślinami. Drzwi na balkon zostawiłam otwarte.W dole błyszczały fale Sekwany, a Tahitańczycy tańczyli i śpiewali (mężczyźni grali na instrumentach, kobiety tańczyły). Była to prawdziwie tropikalna fiesta, ze zmysłowymi tańcami i głosami, latarniami, egzotycznymi roślinami i migocząca za oknem rzeką..."
"...Nędza to wielka rzeczywistość. Dlatego artysta jej poszukuje. W dzieciństwie była to dla mnie rzeczywistość jedyna. Dzięki temu zawsze będę blisko ludzkiej rzeczywistości. Potem celowo się od niej  nie odrywałam, by utrzymać więź ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi, Henrym, Helbą, Gonzalem, Moricandem, którzy są biedni. Nędza ma także znaczenie religijne. Symbolizuje poświęcenie, zazwyczaj stanowi wynik wyboru pomiędzy wartościami artystycznymi, duchowymi i materialnymi. Ma znaczenie duchowe..."

Anais Nin, Dziennik, t. 2, 1934-1939,  opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2005, s.107, 238

Anais Nin, Dziennik, t.1



Jedna rzecz mnie rozczarowała w "Dziennikach" - niestety jest to wersja ocenzurowana :( Poza tym, kawał fajnej kobiecej literatury. 
Próbka poniżej:


"...June i ja zapadamy się w tę potrzebę ciepła i miłości. Podarunki, pochwały, słowa, podziw, kadzidło, kwiaty, perfumy.
Weszłyśmy do sali tanecznej. Nieoczekiwany szyk, wystrój według wszelkich kanonów elegancji. Wieczorowe suknie, szampan w kubełkach, kelnerzy w białych kurtkach, łagodne dźwięki jazzu. Czy powinnyśmy wyjść? Ujrzałam przekorę w oczach June. Chciała rzucić wyzwanie całemu światu, obrazić społeczeństwo, gdyż Henry oddał się książce, odwrócił od nas obu.
Zapomniałyśmy, że obowiązuje tu sztywna elegancja. Rozmawiałyśmy, opierając się o mały stolik. June promienna, prorocza i wymowna. Dobrałyśmy się, jesteśmy siebie godne. Ciekawi mnie czy ma kochanka w Nowym Jorku..."



Anais Nin, Dziennik, tom 1, 1931-1934, opracowanie i wstęp Gunther Stuhlmann, Z-sk i S-ka, 2004, s.183

środa, 25 maja 2011

Jacek Dukaj, Lód




"14 lipca 1924 roku, gdy przyszli po mnie czynownicy Ministerjum Zimy, wieczorem tego dnia, w wigilię syberjady, dopiero wtedy zacząłem podejrzewać, że nie istnieję..."
"...17 marca 1891 roku według rachuby juljańskiej ukazał się reskrypt cara Aleksandra III nakazujący budowę linji kolejowej prowadzącej od stacji Miasy przez Czelabińsk, Pietropawłowsk, Omsk, Tomsk, Krasnojarsk, Irkuck, Czytę, Błagowieszczeńsk i Chabarowsk do Władywostoku. 19 maja we Władywostoku następca tronu, przyszły Impierator Wsjerassijskij Mikołaj II, położył kamień węgielny pod drogę żelazną znaną potem jako Wielikij Sibirskij Put', Transsiberirskaja Żelieznadarożnaja Magistral, Transsib..."



Jcek Dukaj, Lód, Wydawnictwo Literackie, 2008, s. 7, 55

Paul Berkel, Historia miasta Lubań


Paul Berkel, lubaniak, napisał "Historię..." pod koniec XIX w., na język polski przetłumaczył ją Stanisław Tymicz, wieloletni nauczyciel łaciny w lubańskim liceum, ojciec mojej ulubionej w liceum nauczycielki matematyki. Najbardziej w pamięci utkwił mi poniższy fragment, który przypomina o wulkanicznej przeszłości tej części Dolnego Śląska. Jako dziecko, gdy odwiedzałam babcię i dziadka w Lubaniu, często miałam koszmarne sny, że Kamienna Góra (pozostałość po stożku wulkanicznym), pod którą mieszkali dziadkowie, stanie się znowu czynnym wulkanem...


"...15 września 1590 roku cztery gwałtowne trzęsienia ziemi (o 5 i 5.30 po południu, o 1 i 2.15 w nocy) wywołały u mieszkańców wielkie podniecenie. Ziemia drżała, trzęsły się domy, dzwony wieżowego zegara biły same z siebie. Również w nocy podziemny huk była tak silny, że ludzie budzili się ze snu..."



Paul Berkel, Historia miasta Lubań, Typoscript, 1992, s. 85

sobota, 21 maja 2011

John Dos Passos, Ciężkie pieniądze






"... Gdyby nie to, że się spodziewała dziecka, Margo dawno by uciekła. Po oleju rycynowym dostała tylko okropnej kolki w boku, a po chininie szumiało jej długo w uszach. Ukradła z kuchni ostry szpiczasty nóż, ale jakoś nie miała odwagi nim się dźgnąć i zabić. Przemyśliwała, żeby się powiesić na prześcieradle, ale i na się nie zdobyła. Schowała nóż pod materacem i leżała po całych dniach na łóżku, wyobrażając sobie, co będzie robiła, gdy pewnego dnia wróci do Stanów, i wspominając Agnes, Franka, tournee po teatrach  Keitha, oglądane rewie i tor wrotkowy w Parku Świętego Mikołaja. Czasami była bliska uwierzenia, że wszystko, co przeżywa, to uporczywy koszmar i za chwilę się przebudzi w swoim starym łóżku w domu Indianina..."



John Dos Passos, Ciężkie pieniądze, Czytelnik, 1990, s. 218

John Dos Passos, Rok 1919


"...Ewelina przeprowadziła się do małego mieszkanka na Rue de Bussy, gdzie odbywał się codziennie targ uliczny. Eleonora, w dowód, że nie żywi do niej urazy, podarowała jej parę swoich włoskich panneaux do ozdobienia mrocznego saloniku. Na początku listopada zaczęły krążyć pogłoski o zawieszeniu broni i w końcu któregoś popołudnia do gabinetu, który Ewelina dzieliła z Eleonorą, wpadł jak bomba major Wood, porwał je obie zza biurek i wycałował każdą wśród okrzyków:"No, nareszcie koniec!" Nim Ewelina się spostrzegła, całowała z kolei majora Moorehause'a prosto w usta. W biurach Czerwonego Krzyża zrobił się rwetes jak w bursie akademickiej po zwycięskim meczu rugby: było to zwieszenie broni..."


John Dos Passos, Rok 1919, Czytelnik, 1970, s.273

John Dos Passos, 42 równoleżnik


"...Kiedy była mała nienawidziła wszystkiego. Nienawidziła ojca, tęgiego rudego mężczyzny z bokobrodami pachnącymi fajką. Pracował w biurach rzeźni, wracał do domu w ubraniu przesiąkniętym fetorem i opowiadał ociekające krwią dowcipy o rżnięciu baranów, wołów, świń i ludzi. Eleonora nie znosiła brzydkich zapachów i widoku krwi. W nocy śniło się jej, że mieszka sama z mamusią w wielkim czystym białym domu w Oak Parku. Jest zima, śnieg w ogrodzie i ona nakrywa stół biała płócienną serwetą i biało lśniącymi srebrami, stawia białe kwiaty i biała pierś kurczęcia przed mamusią, która jest damą z towarzystwa ubrana w biały aksamit, aż tu nagle na stole pojawia się maciupeńka czerwona plamka, która rośnie i rośnie, i mamusia zaczyna bezradnie trzepotać rękami, a ona stara się zetrzeć plamę, ale plama rośnie, rozlewa się na cały obrus,w jedno wielkie krwawe jezioro, i w tym momencie budziła się z koszmaru z krzykiem i zapachem rzeźni w nozdrzach..."



John Dos Passos, 42 równoleżnik, Muza S.A., 1998, s. 246

piątek, 20 maja 2011

Lafcadio Hearn, Kwaidan.Opowieści niesamowite


"...Przenikliwy śpiew świerszczy i cykad wypełniał powietrze muzycznym zgiełkiem i wraz z upływem nocy głębszy stał się szum pobliskiego wodospadu. Słysząc odgłos płynącej wody, Kwairyo poczuł pragnienie. Przypomniał sobie o bambusowym akwedukcie na tyłach domostwa i postanowił pójść tam, by napić się, nie zakłócając snu domownikom. Delikatnie rozsunął drzwi oddzielające jego pokoik od głównej izby i w świetle latarni ujrzał pięć leżących ciał - pozbawionych głów!..."



Lafcadio Hearn, Kwaidan. Opowieści niesamowite, Diamond Books, 2008, s.71

Owen S. Rachleff, Okultyzm w sztuce




 Onegdaj bardzo interesowała mnie historia różnych tajemnych bractw, czary, okultyzm itp. A ta książka - album w zasadzie (bo ilustracji jest od groma) bardzo czytelnie przedstawia historię okultyzmu w ...dziełach sztuki, na przestrzeni wielu epok. Kupiłam ją w 1996 roku w nadmorskiej miejscowości Rowy, na stoisku z tanią książką za 14 złotych.




"...W północnej Brytanii i Francji potomkowie Celtów, szczególnie ci związani z zakonem druidów,w którym kobiety sprawowały między innymi funkcję czarowników, czcili półksiężyc (w demonologii, jak wiadomo, symbol rogów Szatana). Na wybrzeżu Morza Śródziemnego popularny był wśród kobiet kult Diany (rzymskiej bogini księżyca). Jej zwolenniczki utrzymywały, że podobnie jak demony, są w stanie przy pełnym księżycu unosić się w powietrzu..."



Owen S. Rachleff, Okultyzm w sztuce, Penta, 1993, s. 114

czwartek, 19 maja 2011

Rita Monaldi, Francesco Sorti, Secretum

"...Obeszliśmy pomieszczenia, które znajdowały się po bokach galerii. W sumie było ich cztery. Najpierw obejrzeliśmy niewielką kaplicę, później łazienkę. Nad wejściem do kaplicy widniał napis: Hic anima, nad wejściem do łazienki: Hic corpus.
-"Tu dla duszy",  "Tu dla ciała"-przetłumaczył Melani.-Dowcipniś!
Łazienka była bogato urządzona, ozdobiona stiukami i majolikami, miała dwie umywalki. Każda z nich wyposażona była w dwa krany z napisami calida i frigida.
- Woda ciepła i zimna, do wyboru-oznajmił Atto.-Nie do wiary! Nawet królowie nie mają takich wygód.
Ponownie usłyszeliśmy czyjeś kroki na zewnątrz, tym razem bardzo szybkie.
-Nie chce pan wyjść i przekonać się, czy ta para...kto jest w ogrodzie?
-Oczywiście, że chcę. Ale najpierw wolałbym obejrzeć wszystkie pomieszczenia na pierwszym piętrze. Jeśli nie znajdziemy nic ciekawego, wejdziemy wyżej..."


Rita Monaldi, Francesco Sorti, Secretum, Świat Książki, 2006, s. 223

Rita Monaldi, Francesco Sorti, Veritas

"... Omal nie zemdlałem z wrażenia, gdy zakapturzony osobnik pochylił się nade mną, przytrzymywany przez trzech czy czterech silnych mężczyzn, i ujrzałem jego szare, podstępne oczy i żółtawe zęby. Nadal uśmiechając się do mnie, powiedział:
-Wielce się zdumiawszy, widząc waszą mość całą i zdrową tu, w Vindobonie.
-Ugonio?!- wykrzyknąłem i straciłem przytomność.
Łowca relikwii, zbir w służbie sekt żebraczych, oszust, dla którego przestępstwa w Wiecznym Mieście były chlebem powszednim, kolejny raz, nieoczekiwanie pojawił się w moim życiu..."



Rita, Monaldi, Francesco Sorti, Veritas, Świat Książki, 2007, s. 278-279

Rita Monaldi, Francesco Sorti, Imprimatur


 W planie było wydanie całości cyklu czyli pięciu powieści. Niestety skoczyło się tylko na trzech...Ponoć trwa tłumaczenie czwartej części! Do każdej książki dołączona jest płyta z muzyką, związana często z treścią książki, jeśli nie - to z epoką, w której dzieje się akcja (jeden z autorów jest muzykologiem).



"... Mieliśmy więc okazję poznać tajemniczego Baronia. Wyszedł nam naprzeciw w towarzystwie świty. Były to postaci dość barwne (o ile można użyć tego terminu dla różnych odcieni brązu i szarości), podobne do Ugonia i Ciacconia, ubrane w zniszczone, zakurzone płaszcze. Ich twarze ginęły w dużych kapturach, a ręce w zbyt długich rękawach. Akolici Ugonia, Ciaccionia i Baronia tworzyli najbardziej odrażającą bandę, jaką można sobie wyobrazić. Ich nadejście poprzedzał intensywny odór.
Baronio, nieco wyższy od pozostałych łowców relikwii, wysunął się na czoło grupy. Zrobił krok w naszym kierunku, ale zaraz cofnął się i skrył w gromadzie łowców relikwii, wydających gniewne pomruki.
-Gfrrlulbh-powiedział Ciaccionio. Szeregi rozstąpiły się.
-Przestraszyłeś Baronia.Myślał, że jesteś daemunculus subterraneus -wyjaśnił Ugonio-ale zapewniwszy, że dobry z ciebie kompan..."



Rita Monaldi, Francesco Sorti, Imprimatur, Świat Książki, 2005, s. 404

niedziela, 15 maja 2011

Karol Myśliwiec, Eros nad Nilem




"...W służbę kobiecej urody zaprzęgnięto też medycynę i magię. Zachowane teksty zawierają m.in. recepty, jak zapobiegać wypadaniu włosów i siwieniu, jak usuwać zmarszczki bądź robactwo z powierzchni skóry. Do najbardziej zalecanych substancji należały różne wydzieliny ciała ludzkiego i zwierzęcego, określane dziś umownie "egipską apteką brudów". Używano też innych substancji organicznych, przeważnie pochodzenia roślinnego. Oliwa i różne mazidła należały do codziennej toalety wytwornych Egipcjanek. Gościom namaszczano z okazji odwiedzin ręce i ramiona, a na ich głowę nakładano stożek tłuszczu zmieszanego z wonnościami..."


Karol Myśliwiec, Eros nad Nilem, Prószyński i S-ka, 1998, s. 127

David Lynch, W pogoni za wielką rybą. Medytacja, świadomość i tworzenie





"... Zostałem więc malarzem. Malowałem i studiowałem w szkole sztuk pięknych. Film mnie nie interesował..."
"... Film powinien mówić sam za siebie. Absurdem jest sytuacja, kiedy filmowiec musi opowiadać, o czym jest jego film, uciekając się do sfery werbalnej [...] Nie potrzebujemy niczego poza samym dziełem. Napisano wiele wspaniałych książek, ich autorzy dawno już zmarli i nie można wykopać ich z grobów. A przecież wciąż mamy ich książki i mogą one pobudzić nas do marzeń, do myślenia o różnych sprawach..."
"... Wiele osób już transcendowało, choć mogą nie zdawać sobie z tego sprawy. Jest to coś, czego możemy doświadczyć tuż przed zaśnięciem. Wciąż czuwając, odnosimy wrażenie, jakbyśmy się zapadali, niektórzy widzą wtedy białe światło i odczuwają nagły przypływ szczęścia..."


David Lynch, W pogodni za wielka rybą. Medytacja, świadomość i tworzenie, Dom Wydawniczy Rebis, 2007, s. 13, 19, 49

sobota, 14 maja 2011

Wawrzyniec Prusky, Ballada o chaosiku


 Rewelacyjna książka dla rodziców o  rodzicach. Autor przezabawnie opisuje swoje przeżycia jako ojca dwójki małych dzieci (Talko się chowa...). Z pewnością się w niej odnajdziecie :), Wawrzyniec prowadzi też bloga (szukać po pseudonimie...).


"...Dziedzic po wstępnym ustaleniu, że MŻonka ma ochotę na napój o smaku cytrynowym począł przelewać wodę z kolejnych kubeczków lejkami do wiader i z powrotem według jakiejś piekielnie skomplikowanej procedury, by po kilku minutach żmudnego rozchlapywania wody w nabożnym skupieniu osiągnąć efekt w postaci kubka cytrynowej lemoniady.
- Cytrynowa lemoniada - oświadczył uroczyście i wręczył naczynie MŻonce.
- Ojej, jaka pyszna! - MŻonka nieomal omdlała z zachwytu, wpatrując się w nijakość kolorystyczną lemoniady, jednak Dziedzic nie dał się zwieść.
- Napij się, to dobra lemoniada.
MŻonka zbliżyła usta do krawędzi kubka.
- Dziedzic nasikał do kąpieli, kiedy napełniałem brodzik - poinformował lojalnie Wawrzyniec.
- I puściłem bonka pod wodom! - nie bez dumy dodał potomek..."

Wawrzyniec Prusky, Ballada o chaosiku, Grasshopper, 2009, s. 427-428

Mircea Eliade, Kowale i alchemicy

fot. R. Jarysz



"Meteoryty musiały robić wrażenie. Ponieważ przybywały " z góry", z Nieba, należały do sakralności niebiańskiej. W pewnych kulturach prawdopodobnie wyobrażano sobie nawet, że niebo zbudowane jest z kamienia..."
"...Alchemik, podobnie jak kowal, a przed nim garncarz jest "panem ognia". Za pomocą ognia powoduje przejście materii z jednego stanu w drugi. Pierwszy garncarz, który zdołał za pomocą żaru nadać twardość "kształtom" uformowanym z gliny, odczuć musiał uniesienie demiurga: oto odkrył nośnik transmutacji. Dojrzewanie, powolne w naturalnym cieple Słońca albo brzucha Ziemi, w ogniu dokonywało się w zaskakującym tempie. Entuzjazm "demiurgiczny" rodził się z niejasnego przeczucia wielkiego sekretu pozwalającego "działać szybciej" niż Natura..."


Mircea Eliade, Kowale i alchemicy, Fundacja Aletheia, 1993, s. 15, 74

Luis-Vincent Thomas, Trup. Od biologii do antropologii

 fot. R. Jarysz

 Można powiedzieć, że trup to koniec życia i...początek życia. Z tej książki można wiele się dowiedzieć o procesie rozkładu ciała, itp. po sposoby traktowania zmarłego w różnych społecznościach. Książkę kupiłam i wchłonęłam z 11 lat temu, gdy funeralna tematyka była mi bardzo bliska. Mogę ją z czystym sumieniem polecić - zainteresowanym :)

A cytacik wybrałam taki lekki - można spokojnie zjeść przy nim śniadanie :)


"...Niemal zawsze obrzędom pogrzebowym towarzyszy wspólny posiłek. Uzasadnia go konieczność natury praktycznej: należy dać jeść tym, którzy przybyli, aby oddać cześć zmarłemu i pocieszyć bliskich..."

Luis-Vincent Thomas, Trup.Od biologii do antropologii, Wydawnictwo Ethos, 2001, s. 71

środa, 11 maja 2011

Janosch, Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny



 Janosch kojarzy się z bajeczkami dla dzieci. I słusznie :) Ale też napisał parę książek nie dla dzieci. I jedną z nich jest właśnie "Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny". Akcja dzieje się na Górnym Śląsku, tuż po objęciu władzy przez Hitlera do wczesnych lat powojennych. Autor opisuje perypetie jednej śląskiej rodziny, po okazji wiele możemy dowiedzieć się o sąsiadach i znajomych. Świetnie napisana, tragedie przeplatają się z komicznymi sytuacjami, a powiedzenia Świątkowej to dla mnie klasyka:)! Na zdjęciu chyba widać, że mój egzemplarz jest nieco zużyty - nie liczę, ile razy w ciągu roku po nią sięgam i kwiczę ze śmiechu przed snem:) . "Cholonka..." kupiłam  jakoś w 1997 roku w składnicy księgarskiej (była kiedyś taka wielka na ul. Szewskiej we Wrocławiu) za jakieś 1,50 zł i żałuję, że nie kupiłam jeszcze kilku sztuk - rozdałabym. Książka warta przeczytania! Polecam ją każdemu!





"...Było to najpiękniejsze wesele, jakie kiedykolwiek wyprawiono na ulicy Oślowskiego. Goście siedzieli wszędzie: na schodach, na parapetach w sieni, tak że tynk odpadał. Na balustradach, na stołkach, wypożyczonych z całego domu. A garbaty pomocnik fryzjera Bondarski grał na harmonii prima. Garbaci to przecież zabawni ludzie. Zawsze znają się na jakiś głupstwach, muzykują, gwiżdżą jak kanarki i dlatego bywają chętnie zapraszani. - Poza tym przynoszą szczęście - mówiła Świątkowa..."
"...Chociaż z drugiej strony...pluskwy nie są znowu takie straszne!Jeśli człowiek jest czysty, może je utrzymać w ryzach. W ogóle można powiedzieć, że człowiek czysty jest też pracowity..."
"...W ogóle ludzie na świniobiciu dzielą się na kilka kategorii. Najpierw ci, co to sam na sam z mięsem i kiełbasami zamykają się w mieszkaniu i wszystko sami zżerają; nawet z zupy, którą rozdzielają pod drzwiami, wyławiają tłuste oka i dolewają wody. Ludziom takim lepiej schodzić z drogi, bo kto jest sknerą, ten i kradnie.
Poza tym są ludzie, którzy natychmiast po zabiciu świni urządzają wielkie święto i zapraszają całą ulicę. Przynosi się piwa i przygrywa harmonia..."


Janosch, Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny, Wydawnictwo Śląsk, 1990, s. 25-26, 45, 52-53