sobota, 10 marca 2012

Fajnie było być młodym, czyli co mi niegdyś w duszy grało

Dzisiaj będzie trochę  o muzyce i o dawnych czasach - ale będą książki, a jakże! Jakoś u schyłku podstawówki (w moich czasach szkoła podstawowa liczyła 8 klas) zaczęłam interesować się muzyką. Dzięki tacie poznałam Black Sabbath, Led Zeppelin czy Deep Purple, a potem już poszło! Otrzymywałam już kieszonkowe, które akurat wystarczyło na kupno miesięcznika "Tylko rock" (obecny tytuł  "Teraz rock") i jednej lub dwóch kaset magnetofonowych z nagraniami ulubionych wykonawców. W liceum  zaczęłam słuchać nocnej muzycznej  audycji (o rocku progresywnym) prowadzonej przez Piotra Kosińskiego w RMF FM, nadawanej o północy w niedzielę, co skutkowało totalnym niewyspaniem w poniedziałkowy poranek :)  Pamiętam, że audycja pt. "Rock malowany fantazją" rozpoczynała się jakimś chyba czeskim utworem o wronie??("Leti, leti wrana" czy jakoś tak). Kiedyś nie było internetu (może i był gdzieniegdzie w Polsce, ale dostępu nie miałam) i taka audycja to było coś! Byłam wtedy  już dumną i bladą posiadaczką magnetofonu z cd  i zaczęłam zbierać albumy ulubionych wykonawców na  płytach kompaktowych. Każda szkolna wycieczka do większego miasta oznaczała dla mnie  buszowanie w sklepach muzycznych i księgarniach. Właśnie wtedy kupiłam poniższe biografie muzyczne (wydane przez Rock Serwis wspomnianego Piotra Kosińskiego, za wyjątkiem "Młota Bogów"):


Zaczęłam też interesować się historią muzyki rozrywkowej, ale z silnym ukierunkowaniem na rock - zaczęło się zbieranie encyklopedii muzycznych (byłaby fotka, ale zdaje się, że karton  z encyklopediami jest już w ruderii...)
Druga połowa lat 90. XX w. to były dla mnie czasy pierwszych tzw. glanów, noszenie za wielkich flanelowych, kraciastych koszul, bywanie (bo zdarzało się to nieczęsto) na koncertach rockowych organizowanych w MDK w Zgorzelcu, na przeglądach lokalnych zespołów rockowych w Jeleniej Górze ("Liga rocka" chyba nazywała się ta impreza) i na niezapomnianym koncercie Black Sabbath we Wrocławiu na Stadionie Ślęży (wrzesień '95), supportowanym przez Tiamat (właśnie promowali "Wildhoney"...). Wraz z przyjaciółką dorwałyśmy się kiedyś do szkolnej radioli - pamiętam, że w kółko puszczałyśmy utwór "In The Army Now" Status Quo - chyba wszyscy mieli nas dość...:). Pamiętam, że zawsze czekałam z niecierpliwością na kolejny numer "Tylko rocka" z kapitalnymi felietonami Tomka Beksińskiego. Potem powoli wszystko się zmieniło...
Teraz czasy są inne - informacje o zespołach, trasach koncertowych można znaleźć w sieci, można oglądać teledyski (pamiętam jak przywierałam do telewizorni u wujostwa, oglądając MTV, jeszcze na Polonii bywały fajne teledyski - tak poznałam np. Primusa ), nie ma problemu z wyjazdem na koncerty zagraniczne czy festiwale. Co nie znaczy, że jeżdżę. Nie ciągnie mnie zupełnie. Czyżby syndrom zramolenia ?
A na koniec muzyczny akcent - rodzaj nieformalnego hymnu mojego pokolenia (na wielu  imprezach ten utwór królował): dzieci

p.s. właśnie niedawno wróciłam z rekonesansu piwnicznego, okazuje się, że treści wielu książek...nie pamiętam! i tym sposobem odkryłam, że mam co czytać :)

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie, nie mieszkałam w Jeleniej,ale w czasach licealnych odwiedzałam przyjaciółkę ( występowała też na "Lidze rocka"),a w studenckich bywałam co weekend u ówczesnego chłopaka. Hehe,taki wujek to skarb:)ja pamiętam jak ojciec nocami puszczał Deep Purple jeszcze na szpulaku. Mój ideał chłopaka w czasach licealnych obowiązkowo musiał słychać rocka i mieć długie włosy (ideał nie przetrwał - znalazłam sobie męża z symboliczną fryzurą:)). Ale to były czasy :)!

    OdpowiedzUsuń