piątek, 1 lipca 2011

Sylwia Plath, Dzienniki 1950-1962



"...Przeklęci głupcy, tym razem naprawdę obrócą świat w perzynę. Kiedy czytałam te opisy ofiar Nagasaki, było mi słabo: "Zauważyliśmy coś, co przypominało stado jaszczurek wspinających się po zboczu wzgórza. Jaszczurki te wydawały charczące dźwięki.Potem zrobiło się jaśniej i zobaczyliśmy, że to są ludzie. Mieli spaloną skórę i połamane kości, jakby coś rzuciło nimi o ścianę". Brzmi to jak fragment horroru. Boże, spraw, żebyśmy nigdy więcej tego nie zrobili..."

"...Już czas, prawie, wstać, ubrać się i iść na poranne zajęcia. Mimo to gdy się budzę (a słońce rozświetla nasz pokój tuż po szóstej), czuję się, jakbym wstawała z grobu, zmuszając moje pokryte pleśnią, toczone robakami kończyny do ostatecznego wysiłku. Wczorajszy dzień nędzny - byłam do niczego - przygotowywałam  na zajęcia kilka wierszy Yeatsa, wczytywałam się zaczytywałam bez końca: przechodziły mnie ciarki,a włosy stawały dęba. Jest autentyczny: przeciwieństwo Eliota, a i czytanie Eliota sprawia mi przyjemność. Liryczny, ostry, wyrazisty, wyrzeźbiony w skale. Sądzę,ż e dlatego spośród moich wierszy najbardziej lubię "Niepokojące muzy" i "Na upadek wyroczni", bo mają w sobie dużą dawkę dobrego, lirycznego napięcia: melodia idzie w parze z zagęszczonym słowem, piękne ciało z pięknym umysłem. Coraz wyraźniej zdaję sobie sprawę z faktu, że muszę porzucić nauczanie i poświęcić się wyłącznie pisaniu: moja głęboka jaźń musi przebywać w odosobnieniu, by tworzyć wiersze dostatecznie intensywne - odmienne od tych schludnych, prozopodobnych wierszyków w szarych garniturkach, jakie wymyśla Donald Hall i spółka. Pozostaję niedoceniona..."

"...Znowu paraliż. Jak ja marnuję dni. Czuję przenikający mnie straszliwy chłód i odrętwienie, jak środek znieczulający. Ciekawe, czy kiedykolwiek pozbędę się "Johnny'ego Postracha"? Dziesięć lat temu odnosiłam największe sukcesy w życiu, a teraz zimny głos powtarza: co w tym czasie zrobiłaś czego dokonałaś. Kiedy spojrzę na to równie zimno, widzę, że studiowałam, oddawałam się rozmyślaniom, a mimo to jedynym moim osiągnięciem był prowadzony przez rok kurs akademicki: mój umysł leży odłogiem. Nie zamierzam spędzić życia, czytając, wracając do lektur, bez żadnego mentora czy podopiecznego oprócz siebie samej. Napisałam jedno, dwa nieprzyjemne opowiadania psychologiczne: "Johnny'ego Postracha" i "Mumię", które może i zasługują na druk, błahy popis o tatuażyście - i to wszystko od tej "Niedzieli u Mintonów" dziesięć lat temu. Gdzie się podziało to wspaniałe, swobodne, aroganckie i beztroskie uniesienie. Wystarczy, że spróbuję  tylko pomyśleć o opowiadaniu i ogarnia mnie zimna słota rozpaczy..."



Sylwia Plath, Dzienniki 1950-1962, Prószyński i S-ka, 2004, s. 51,  363-364, 508

3 komentarze:

  1. Zawsze się zastanawiałam, co musiała czuć w chwili gdy decydowała się na ten piekarnik :/. W sumie to nie chcę wiedzieć i te dzieci w drugim pokoju brrrrr.

    OdpowiedzUsuń
  2. wiele razy zastanawiałam się, jak mogła popełnić samobójstwo mając małe dzieci... Wiesz, że stosunkowo niedawno (rok, dwa, góra ok. 3 lat temu) jej syn, też popełnił samobójstwo? chyba w genach poszła skłonność...jak u Hemingway'ów

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff dojechaliśmy do dziadków Eli :) ... nie wiedziałam o synu ... coś w tym jest, że chyba takie skłonności się dziedziczy. Straszne.

    OdpowiedzUsuń