[Zaczynam od początku - miałam już gotowy wpis i dziecko wgramoliło mi się na kolana, nacisnęłam coś na klawiaturze i wszystko poszło!Wrr...Dobrze, że moja pamięć dość dobra.]
Dzisiaj jest premiera najnowszej powieści Marka Krajewskiego, gdzie wraca (i żegna się) Mock, jest Popielski, akcja dzieje się w 1946 r. we...Wrocławiu (już nie Breslau). Ale ja nie o tym. Chcę przybliżyć pierwszą powieść o przygodach Eberharda Mocka, wydaną w 1999 r. Słyszałam o niej, gdy się pojawiła w księgarniach, ale w ogóle mnie nie zainteresował tytuł. W 2006 r., podczas urlopu, znalazłam tę książkę w domku letniskowym. Należała do mojej teściowej. Usiadałam, zaczęłam czytać...i nie mogłam się oderwać. Po urlopie wytropiłam kilka wydanych do tego czasu powieści z przygodami Mocka w Breslau. Ogromnym atutem powieści Krajewskiego jest dbałość o odtworzenie topografii i Breslau, i przedwojennego Lwowa. Jak sądzę, autor zapewne zadbał o odtworzenie również menu w knajpach, gdzie stołują się bohaterowie jego powieści. To dbałość o te ważne szczegóły tworzy specyficzny klimat powieści Krajewskiego i sprawia, że czytelnikowi może przyjść do głowy, że opisywane wydarzenia mogły wydarzyć się naprawdę...Co mamy w "Śmierci..."? To co stało się znakiem rozpoznawczym kolejnych powieści : sugestywne opisy, zarówno morderstw, miejsc, jak i wybornego jedzenia (chociaż ciężkostrawnego, ale niemal zawsze popijanego dobrym lokalnym piwem lub wódką, lub mocną kawą, etc.), mamy również na początku odkrycie makabrycznej zbrodni, pojawia się Mock, jak zawsze odkrycie motywów i mordercy jest skomplikowane, pojawiają się również trudności natury politycznej (akcja dzieje się w 1933 i 1934 r.). Do pomocy w rozwikłaniu prawdy wezwany zostaje pewien policjant z Berlina. Mamy, a jakże!, wspomniane opisy potraw, jak ten:
"...- Och, przecenia mnie pan, Hauptsturmführer...- Mock urwał. Kelner postawił przed nimi talerze z węgorzem oblanym sosem koperkowym i obsypanym podsmażaną cebulką..."
lub
"...W sali panował przyjemny chłód, który najpierw przywrócił swobodny oddech, potem wywołał spokojna senność. Anwaldt zamknął oczy. Zdawało mu się, że kołyszą go łagodne fale. Szczęk sztućców. Mock atakował dwoma widelcami chrupiącego, różowego łososia pływającego w chrzanowym sosie. Spojrzał z rozbawieniem na śpiącego Anwaldta.
- Niechże się pan obudzi, Anwaldt - dotknął ramienia śpiącego mężczyzny. - Wystygnie panu obiad.
Paląc cygaro obserwował, jak Anwaldt łapczywie zajada befsztyk z kiszoną kapustą i z ziemniakami..."
Najlepiej nie czytać w nocy, bo światło bijące z plądrowanej lodówki może obudzić domowników...
I pozostało tylko czekać, aż najnowsza powieść wpadnie kiedyś w moje ręce...
Marek Krajewski, Śmierć w Breslau, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1999, s. 46, 154
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz