piątek, 11 maja 2012

Marek Krajewski - "Rzeki Hadesu"




Wczoraj miała miejsce premiera "Rzek Hadesu" i we wczorajszym wpisie wyraziłam pragnienie przeczytania tej książki. I...zaczęłam ją czytać wczoraj wieczorem - czytałam może z 30 minut, a następnie padłam w objęcia Morfeusza. Dzisiaj rano, korzystając z mocnego i długiego snu małej córeczki, dorwałam się do lektury. Chyba ustanowiłam  mój rekord szybkości w czytaniu (w podstawówce czytałam najlepiej i najszybciej w klasie): od mniej więcej 8:20 do 9:45 - tyle czasu dzisiaj zajęło mi przeczytanie najnowszej powieści Marka Krajewskiego (plus wczorajsze pół godziny). Czy warto? jasne, że warto! zawsze warto poświęcić trochę czasu na czytanie. O zaletach czytania książek w ogóle, nie będę pisać. Każdy ma tam swoje powody aby sięgnąć po książkę (lub i nie). 
Co mamy w "Rzekach Hadesu"?
Początek - powojenny Wrocław, 1946 rok - zgliszcza, smród, szczury, bieda, ruiny, kombinatorzy, SB, komisarz Popielski ukrywający się za przeszłość wojenną we Wrocławiu (genialny pomysł z kamuflażem Łyssego!), jego kuzynka - Leokadia - przebywająca w więzieniu na Kleczkowskiej (kiedyś mieszkałam w tamtej dzielnicy - w okolicach więzienia rosną przepiękne drzewa morwowe!)...i pojawia się nasz stary znajomy Eberhard Mock! W pewnym momencie pojawia się retrospekcja - chwyt  stosowany przez autora przy kilku powieściach o Mocku - i znajdujemy się tym razem we Lwowie w 1933 roku. Akcja niemal całej powieści toczy się właśnie tam, aby na koniec powrócić do Wrocławia. Tu już następuje szybka akcja i...koniec. A co jest tematem? jak zawsze, zbrodnia, więcej nie powiem :). Autor na końcu książki, w Podziękowaniach, pisze o tym, że trudno jest wypracować pomysł na motyw zbrodni. I coś w tym jest. Zawsze zastanawiałam się, przed rozpoczęciem czytania książek Krajewskiego: co będzie tym razem? Okazuje się, że nie jest tak źle z pomysłami. Chociaż w tym przypadku pomysł (motyw zbrodniarza) nie był autora. W powieści  najbardziej jednak urzekł mnie opis  powojennego Wrocławia, tak pewnie wyglądał zaraz po wojnie. No i cóż - powieść kończy się dobrze dla naszych starych policyjnych wyg :) Zachęcam do poczytania!
Jednej rzeczy mi zabrakło: opisu dobrego żarcia :). To znaczy, były przekąski, zapamiętałam dania deserowe i golonki, i piwo marcowe we Lwowie, i wódkę tu i tam, i flaczki wrocławskie, i cielęcinę z setką. Ale to nie to, co w Breslau dawali. To se ne wrati :)

Jeszcze nie przeczytałam jednej powieści Krajewskiego - "Liczb Charona", pora nadrobić zaległości.



Marek Krajewski, Rzeki Hadesu, Wydawnictwo Znak, 2012





czwartek, 10 maja 2012

"Śmierć w Breslau" - pierwsza powieść o przygodach Eberharda Mocka


[Zaczynam od początku - miałam już gotowy wpis i dziecko wgramoliło mi się na kolana, nacisnęłam coś na klawiaturze i wszystko poszło!Wrr...Dobrze, że moja pamięć dość dobra.]

Dzisiaj jest premiera najnowszej powieści Marka Krajewskiego, gdzie wraca (i żegna się) Mock, jest Popielski, akcja dzieje się w 1946 r. we...Wrocławiu (już nie Breslau). Ale ja nie o tym. Chcę przybliżyć pierwszą powieść o przygodach Eberharda Mocka, wydaną w 1999 r. Słyszałam o niej, gdy się pojawiła w księgarniach, ale w ogóle mnie nie zainteresował tytuł. W 2006 r., podczas urlopu, znalazłam tę książkę w domku letniskowym. Należała do mojej teściowej. Usiadałam, zaczęłam czytać...i nie mogłam się oderwać. Po urlopie wytropiłam kilka wydanych do tego czasu powieści z przygodami Mocka w Breslau. Ogromnym atutem powieści Krajewskiego jest dbałość o odtworzenie topografii i Breslau, i przedwojennego Lwowa. Jak sądzę, autor zapewne zadbał o odtworzenie również menu w knajpach, gdzie stołują się bohaterowie jego powieści. To dbałość o te ważne szczegóły tworzy specyficzny klimat powieści Krajewskiego i sprawia, że czytelnikowi może przyjść do głowy, że opisywane wydarzenia mogły wydarzyć się naprawdę...Co mamy w "Śmierci..."? To co stało się znakiem rozpoznawczym  kolejnych powieści : sugestywne opisy, zarówno morderstw, miejsc, jak i wybornego jedzenia (chociaż ciężkostrawnego, ale niemal zawsze popijanego dobrym lokalnym piwem lub wódką, lub mocną kawą, etc.), mamy również na początku odkrycie makabrycznej zbrodni, pojawia się Mock, jak zawsze odkrycie motywów i mordercy jest skomplikowane, pojawiają się również trudności natury politycznej (akcja dzieje się w 1933 i 1934 r.). Do pomocy w rozwikłaniu prawdy wezwany zostaje pewien policjant z Berlina. Mamy, a jakże!, wspomniane opisy potraw, jak ten:

"...- Och, przecenia mnie pan, Hauptsturmführer...- Mock urwał. Kelner postawił przed nimi talerze z węgorzem oblanym sosem koperkowym i obsypanym podsmażaną cebulką..."

lub

"...W sali panował przyjemny chłód, który najpierw przywrócił swobodny oddech, potem wywołał spokojna senność. Anwaldt zamknął oczy. Zdawało mu się, że kołyszą go łagodne fale. Szczęk sztućców. Mock atakował dwoma widelcami chrupiącego, różowego łososia pływającego w chrzanowym sosie. Spojrzał z rozbawieniem na śpiącego Anwaldta.
 - Niechże się pan obudzi, Anwaldt - dotknął ramienia śpiącego mężczyzny. - Wystygnie panu obiad.
Paląc cygaro obserwował, jak Anwaldt łapczywie zajada befsztyk z kiszoną kapustą i z ziemniakami..."

Najlepiej nie czytać w nocy, bo światło bijące z plądrowanej lodówki może obudzić domowników...

I pozostało tylko czekać, aż najnowsza powieść wpadnie kiedyś w moje ręce...


Marek Krajewski, Śmierć w Breslau, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1999, s. 46, 154