Wczoraj miała miejsce premiera "Rzek Hadesu" i we wczorajszym wpisie wyraziłam pragnienie przeczytania tej książki. I...zaczęłam ją czytać wczoraj wieczorem - czytałam może z 30 minut, a następnie padłam w objęcia Morfeusza. Dzisiaj rano, korzystając z mocnego i długiego snu małej córeczki, dorwałam się do lektury. Chyba ustanowiłam mój rekord szybkości w czytaniu (w podstawówce czytałam najlepiej i najszybciej w klasie): od mniej więcej 8:20 do 9:45 - tyle czasu dzisiaj zajęło mi przeczytanie najnowszej powieści Marka Krajewskiego (plus wczorajsze pół godziny). Czy warto? jasne, że warto! zawsze warto poświęcić trochę czasu na czytanie. O zaletach czytania książek w ogóle, nie będę pisać. Każdy ma tam swoje powody aby sięgnąć po książkę (lub i nie).
Co mamy w "Rzekach Hadesu"?
Początek - powojenny Wrocław, 1946 rok - zgliszcza, smród, szczury, bieda, ruiny, kombinatorzy, SB, komisarz Popielski ukrywający się za przeszłość wojenną we Wrocławiu (genialny pomysł z kamuflażem Łyssego!), jego kuzynka - Leokadia - przebywająca w więzieniu na Kleczkowskiej (kiedyś mieszkałam w tamtej dzielnicy - w okolicach więzienia rosną przepiękne drzewa morwowe!)...i pojawia się nasz stary znajomy Eberhard Mock! W pewnym momencie pojawia się retrospekcja - chwyt stosowany przez autora przy kilku powieściach o Mocku - i znajdujemy się tym razem we Lwowie w 1933 roku. Akcja niemal całej powieści toczy się właśnie tam, aby na koniec powrócić do Wrocławia. Tu już następuje szybka akcja i...koniec. A co jest tematem? jak zawsze, zbrodnia, więcej nie powiem :). Autor na końcu książki, w Podziękowaniach, pisze o tym, że trudno jest wypracować pomysł na motyw zbrodni. I coś w tym jest. Zawsze zastanawiałam się, przed rozpoczęciem czytania książek Krajewskiego: co będzie tym razem? Okazuje się, że nie jest tak źle z pomysłami. Chociaż w tym przypadku pomysł (motyw zbrodniarza) nie był autora. W powieści najbardziej jednak urzekł mnie opis powojennego Wrocławia, tak pewnie wyglądał zaraz po wojnie. No i cóż - powieść kończy się dobrze dla naszych starych policyjnych wyg :) Zachęcam do poczytania!
Jednej rzeczy mi zabrakło: opisu dobrego żarcia :). To znaczy, były przekąski, zapamiętałam dania deserowe i golonki, i piwo marcowe we Lwowie, i wódkę tu i tam, i flaczki wrocławskie, i cielęcinę z setką. Ale to nie to, co w Breslau dawali. To se ne wrati :)
Jeszcze nie przeczytałam jednej powieści Krajewskiego - "Liczb Charona", pora nadrobić zaległości.
Marek Krajewski, Rzeki Hadesu, Wydawnictwo Znak, 2012